Gwiazdek: 9
Autor: Miles Phoenix
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Samowydawca
Data polskiego wydania:
Data oryginalnego wydania: 14 lutego 2025
Cykl / seria: The Lightning War (tom 2)
Kategoria: science fiction
Stron: 297
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 979-8307095423
Cena z okładki: 52,50 zł
Tytuł oryginalny: The Lightning War: Shadow of the Storm
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Po
raz kolejny, mam przyjemność pojawić się na gościnnych występach w książkowej
pieczarze Kag. Tym razem z książką
„The Lightning War: Shadow of the Storm”.
Czas
na troszkę szczegółów by dodatkowo zanęcić czytelnika. Cała akcja zaczyna się
przy zagranicznej stacji kosmicznej, gdzie nowiutki krążownik „Błyskawica”
rozpoczyna swoją pierwszą przygodę. Oczywiście, by nie było za przyjemnie
natychmiast pojawiają się problemy z działaniem sprzętu, wywołane czynnikami
zewnętrznymi i jak się łatwo domyślić dochodzi do incydentu. Na tyle poważnego,
że Maria Roszak et consortes muszą wiać, by ich piękny okręt nie wpadł w ręce
wroga… to jest, by nie został „na wszelki wypadek” przejęty przez siły nowo
poznanego bytu państwowego. Na dodatek okazuje się, że wypróbowani sojusznicy
wcale nie mają najlepszych intencji względem najnowszego okrętu marynarki
Polonii Prime. Cóż więc załoga w takiej chwili może zrobić? Prysnąć w
najbardziej zakazany rejon w okolicy naturalnie, by spróbować wydostać się z
najnowszych tarapatów. Jak myślą tak czynią a potem dopiero zaczyna robić się
ciekawie… i po raz kolejny tutaj urwę by nie stracić herbatnika za spoilery.
Jak
pisałem wcześniej, tym razem mamy mniej klasycznej naparzanki, za to więcej
działań zakulisowych, intryg, polityki i tego pięknego tworzącego świat dobrej
serii bagienka. Co najważniejsze autor pokazuje, że pisanie tego typu wychodzi
mu co najmniej równie dobrze jak pojedynki okrętów wojennych. Również
wspomniałem o rosnącym cały czas napięciu – to także udało się osiągnąć. Kolejne
strony pochłania się jedna za druga, a akcja prze do przodu szybko, ale nie na
tyle by zacząć się gubić. Co jest dosyć ważne, ponieważ na planszy pojawiają
się nowi gracze, a ilość informacji, które czytelnik przyjmuje jest całkiem
duża. Na szczęście nie przytłaczająca.
W
treści „Shadow of the Storm” autorowi udało się uniknąć klasycznej pułapki, w
którą wielu już wpadło – nierealnej zmiany skali. W pierwszej części mieliśmy
rozgrywki na szczeblu lokalnym (jak na realia gromady gwiezdnej naturalnie) i druga
kontynuuje tę tendencję. Nie spodziewajcie się więc, że zza najbliższego
księżyca wyskoczy nagle flota pancerników by wzorem starożytnych Polan na
wyprawie wojennej szerzyć pożogę i niepożądane ciąże. Owszem, skala nieco
rośnie, ale wszystko utrzymane jest w granicach rozsądku.
Bardzo
ciekawie przedstawia się polityka w tej części serii. O ile na końcu pierwszej
mogło się wydawać, że wszystko już ustalone i wiemy kto, przeciwko komu i
dlaczego, to tutaj nagle cała ta konstrukcja rozsypuje się jak przysłowiowy
domek z kart. I to również w sensowny sposób. Na dodatek pojawia się okazja do
nowego sojuszu – powiedziałbym, że całkiem nietypowego, ale przez to wyjątkowo
interesującego. Tym bardziej, że akurat on daje dosłownie legion możliwości do arcyciekawego
rozwinięcia.
Tak
jak przewidywałem, poznajemy nieco lepiej niektórych bohaterów zarysowanych w
poprzedniej części – szczególnie jeżeli chodzi o tych niższych stopniem czy
stażem. Książka tylko na tym korzysta, a jej świat zostaje tymi scenami w
naturalny sposób ubogacony.
Po
raz kolejny pojawiają się polskie wstawki i po raz kolejny zrobiony są w większości
bardzo dobrze. Dlaczego tylko w większości? Ponieważ jedna scena z takim wtrętem
wyszła absolutnie genialnie. Oczywiście to tylko moja opinia, ale kiedy dotarłem
do sceny z piosenką, to przed oczami dosłownie pojawiły mi się obrazy, jakby to
wyglądało jako scena w filmie/serialu. I wyglądało to naprawdę dobrze. A sama
scena to miód-malina wracałem do niej kilkukrotnie i na pewno zrobię to jeszcze
nie raz. Na chwilę obecną jest to moja ulubiona scena w całej serii i takich
żądam więcej!
Czy
więc jest się w ogóle do czego przyczepić? Tak, ale po raz kolejny chodzi
raczej o drobnostki. Najpoważniejszą jest chyba fakt, że niektórzy bohaterowie
jakby mogli więcej i byli ważniejsi niż wskazują na to piastowane przez nich
stanowiska. Znaczy ok, to główni bohaterowie, więc wiadomo, że uwaga skupi się
na nich, ale można byłoby ich minimalnie stonować – staliby się bardziej ludzcy.
Na szczęście do poziomu znanego jako „Mary Sue” nadal im daleko.
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić Kag kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz