KiB w sieci

wtorek, 21 maja 2024

34/2024 (254) - Robert Anthony Salvatore, Wygnanie

Gwiazdek: 7

AutorRobert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2000
Data oryginalnego wydania: 1990
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 2) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 349
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 83873763205
Język: polski
Cena z okładki: 25 zł
Tytuł oryginalny: Exile

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Druga część przygód Drizzta, wygnańca z Menzoberranzan. Wraz z nim eksplorujemy Podmrok, szukamy szansy na ratunek w tym groźnym, obcym świecie. Zdziczenie, samotność, poczucie odosobnienia - to wszystko sprawia, że nasz drow wpada w nieliche tarapaty... Salvatore ze swadą i lekkością oddaje głos swemu bohaterowi, choć nie unika drobnych wpadek. No ale... taki już urok świata Zapomnianych Krain...

_________________________________________________________

Bycie samotnym łowcą w Podmroku to trudny kawałek chleba, i to właśnie Drizzt się o tym przekonuje. Znalazł sobie enklawę, hoduje nawet rothy a swoją oazę dzieli z grzybopodobnymi istotami, zwanymi mykonidami. W tej zaskakującej - bo to jednak drow - egzystencji, przy w miarę zdrowych zmysłach utrzymuje go magiczna Guenhwyvar, pantera z innego planu, przyzywana za pomocą figurki. Jednak nawet to nie wystarczy, ponieważ w umyśle Drizzta wykształciła się specyficzna istota, zwana łowcą. To ona przez ostatnie dziesięć lat trzymała drowa przy życiu, pozwalała mu trwać. Jednak nieoczekiwane, a co więcej brutalne starcie z rodziną sprawia, że Drizzt podejmuje znacznie bardziej ryzykowną decyzję. W ten sposób dostaje się do miasta svirfnebli zwanego Blingdenstone, gdzie zostaje poznany przez uratowanego przed śmiercią gnoma. Tak oto rozpoczyna się przygoda drowa z gnomem, i ich dość niecodzienne działania, zakończone opuszczeniem przez tego pierwszego Podmroku. 

Dużo się w tym tomie dzieje, dużo i szybko. Drizzt jak zawsze, szermierz na sterydach, jest niemal nie do powstrzymania. Jego przeciwnicy zaś wciąż knują i kombinują, jak się go pozbyć - w tym tomie już nieco lepiej pokazane jest matriarchalne społeczeństwo owładnięte pragnieniem przypodobania się swej bogini. Dom Do'Urden wszak stracił łaski Lolth, więc Malice stara się ze wszystkich sił, aby je odzyskać. Sięga po dość niekonwencjonalne środki, które nie podobają się wszystkim. Nie dziwota, bowiem zwerbowanie bodaj najsłynniejszego antybohatera uniwersum Forgotten Realms, Jareaxla (który tu ma umięśniony żołądek...) czy przywołanie Zin-carli (czyli nieumarłego) ma pomóc odzyskać łaski. Jarlaxle jednak kieruje się własnym kodeksem moralnym, zaś zła ocena materiału na nieumarłego sprawia, że znów Drizzt triumfuje... choć nie do końca, jego rola jako masażysta wcale nie jest tak bardzo chlubną..

No właśnie, triumf. Salvatore wykreował bohatera idealnego, genialnego, ale jednocześnie naiwnego do bólu. Styl ma prosty, a fabuła książki bardziej przypomina mi prostą sesję RPG, w której bohaterowie muszą przejść z punktu A do B, po drodze robiąc kilka rzeczy dla podbicia sobie doświadczenia, niż cokolwiek innego, ale... nie okłamujmy się, po pierwsze, książki z tamtych lat takie właśnie były, a po drugie, D&D zwyczajnie kocha podobną formę kreacji. Lekko, łatwo, przyjemnie.

Choć tak lekko z postaciami już nie było. Momentami zabrakło mi w nich realizmu, rzeczywistości. Malice i jej córki choć po drowiemu skupione na władzy, są... za mało drowie. Clicker wypadał również dość naiwnie, choć najgorszy w tym wszystkim był... czarodziej. Sceny z nim były po prostu straszne - naiwne, dziecięce, pozbawione fantazji. Ale dobra, potykamy się o niego i idziemy dalej. Najbardziej rozbrajał mnie w tym wszystkim sam jednak Drizzt, z jego dobrocią i niemal lekkomyślnością. 

"Wygnanie" to lektura nie za wysokich lotów, nie specjalnie ambitna. Dobra, owszem, zaspokoi fanów uniwersum Zapomnianych Krain, ale znów, dla osób, które kompletnie się nie odnajdują w nim, albo szukają współczesnego romantazy - nie znajdą tu tego wcale. To takie przyjemne guilty pleasure dla starszych wyjadaczy po prostu. Dobre, momentami zabawne, momentami naiwne, a momentami skłaniające, by sobie znów odpalić starego, dobrego Baldura... ;)


A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz