KiB w sieci

piątek, 31 maja 2024

39/2024 (259) - Robert Anthony Salvatore, Klejnot Halflinga

 Gwiazdek: 7

Autor: Robert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Monika KlonowskaGrzegorz Borecki
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2006
Data oryginalnego wydania: 2000
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 6) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 348
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN:9788374181051
Język: polski
Cena z okładki: 29,90 zł
Tytuł oryginalny: The Halfling's Gem

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Akcja tu pędzi na łeb i szyję, nie zatrzymuje się - i w końcu jest dobrze! W końcu mam to poczucie, że to jest TEN Salvatore, którego znam i lubię, Było magicznie, pościgowo, nawet śmiesznie, a co ważniejsze - mocno RPGowo, czyli tak, jak tego oczekiwałam. jest heroizm, jest magia, jest pościg i walka dobra ze złem, więc czy może być lepiej...? 
Cóż, otóż... może być gorzej. Znów tłumaczenia strzelały sobie w stopy... 🙈
Uwaga, są spojlery.
_________________________________________________________

Akcja tego tomu rozgrywa się już w kilka dni po wydarzeniach poprzedniego tomu. Niziołek został porwany, krasnolud nie żyje - cóż zostaje naszym dzielnym bohaterom, jak wyruszenie na poszukiwanie Regisa. Dodatkowo Drizzt postanawia zmierzyć się z Artemisem i udowodnienie mu, że to właśnie mroczny elf jest o wiele lepszym bohaterem od bezdusznego mordercy. Z każdą chwilą niezwykły pościg staje się coraz mniej logiczny, bardziej chaotyczny, ale w tym wszystkim nasza drużyna do zadań specjalnych: Frodo Drizzt i jego niezawodny przyjaciel Wulfgar - radzą sobie wyjątkowo dobrze. Otrzymując pomoc i dawkę magi, wyruszają na drugi koniec cywilizowanego świata, chcąc odbić niepokornego niziołka. 

Akcja utrzymuje dobre, szybkie tempo, bohaterowie zaś są wyklarowani i wyraziści. No i w końcu motyw Drizzta nabiera rumieńców, jego rozważania, gdzie przynależy - świetnie podkreślone maską - nadają postaci należytej głębi. Dobrze się obserwowało jego rozterki i problemy. Bonusową rozrywką jest krasnolud, który... mimo wszystko przeżył upadek wraz ze smokiem cieni na dno. Co prawda kosztowało go to nieco nerwów i wysiłku, zwłaszcza, że szare krasnoludy zajęły większość jego dawnego domostwa (dwadzieścia dwa... dwadzieścia dwa... :D), nie przeszkadza mu jednak to w żaden sposób piąć się w przód. Splot zarówno szczęścia jak i głupoty stawiają go jednak przed panią Alustriel; ta jest jednak przychylnie nastawiona do kompani, pozwala więc Bruenorowi wraz z Catte-brie ruszyć na pomoc Drizztowi - tu wątek ze smokiem sprawił, że oplułam się kawą Polecam! :D Sam mroczny elf radzi sobie nieźle na statku, gdzie ukrywa się pod osłoną iluzji, jednak przypadkowy atak sprawia, że zostaje rozpoznany. Ale nie ma bohatera większego nad naszego Drizzta, więc i w tym wypadku drow wychodzi bardzo obronną ręką. Potem już prosto do Calimportu, na spotkanie z Paszą Pokiem, ale nadal - nie bez przeszkód. Tym razem jednak to przybrana córka Bruneona dostaje swoje pięć minut. Dobre pięć minut. 

Niestety, to, co dobre się kończy z wkroczeniem w obręb Calimportu - tak dosłownie jak w przenośni, bo im bliżej finałowego starcia, tym więcej skrótów myślowych i działań, które choć są bardzo epiczne w swoich wydźwiękach (walka Drizzta z Artemisem, przeniesienie na inny plan), tak wykonanie tych scen kuleje.Regis trafia do pałacu Paszy - i w tych scenach dzieje się niemal nic. Pasza jest tłuściutki i ma harem, jego czarodziej jest zazdrosny o Artemisa, są szczurołaki które... w zasadzie nie wnoszą nic do fabuły poza obrzydzeniem. Wątek walk się mi tu nie kleił specjalnie, miałam wrażenie raczej szybkiego skrótu niż faktycznego opisu porządnych walk. No ale, nie można mieć wszystkiego, prawda?

Warto zaznaczyć, że w tym tomie występuje znacznie więcej bluzgów i krwi. Autor nie boi się uśmiercać NP... postaci przeciwników, wręcz momentami sprawia mu to wręcz, powiedziałabym, nielichą frajdę. Ale to dobrze, w końcu to książki w uniwersum, w którym cała idea i radość... to zabijanie potworów. No i nie ukrywajmy, nasi bohaterowie nie są z cukru, są ranieni, pogardzani, muszą walczyć o swoje. To lubię, to szanuję, to popieram całym swoim serduszkiem.

Co zaś do samych bohaterów... ci drugo- i trzecio-planowi byli ledwie naszkicowani, ot, żeby się nazywało. Nie czułam ich, brakowało mi ich motywów, historii, buli bardzo jednowymiarowi i nijacy. Już lepiej rzecz miała się z głównymi bohaterami - ci dostali jakąś głębię, cel, misję. Stali się bardziej rzeczywiści, mogłam wierzyć w to, co nimi kieruje, choć wciąż moralne rozterki Drizzta mnie strasznie irytowały.

Ogólnie, książkę czytało mi się błyskawicznie, dosłownie, wciągnęłam ją nosem w jedno popołudnie, bawiąc się przy tym niesamowicie dobrze. To lekka, niewymagająca ode specjalnie lektura, zaspokajająca moją potrzebę pulpowości, tej przeciętnie dobrej frajdy, która nie wnosi w życie nic istotnego, ale sprawia, że bawisz się świetnie. Jest lekko i szybko, choć momentami znów tłumaczenie (ale do tego się przyzwyczaiłam), daje ciała i na całych akapitach akcja trze kolanami po żwirowej ścieżce. Ale w całokształcie to fajny kawałek fantasy, który pozwolił mi spędzić świetne popołudnie na absolutnym relaksie.

Ale ponieważ chwilowo mam przesyt Drizzta - było nie było, nosem wciągnęłam 6 tomów - czas na coś innego. Ale spokojnie. Niedługo wrócę do rozterek moralnych Mackbe... Drizzta, czy być czy nie być ;)

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz