Gwiazdek: 6
Autor: Robert Anthony SalvatoreTłumaczenie: Monika Klonowska, Grzegorz Borecki
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2006
Data oryginalnego wydania: 1998
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 5) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 352
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374181044
Język: polski
Cena z okładki: 29,90 zł
Tytuł oryginalny: Streams of Silver
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Bruneon Battlehammer, krasnolud z Doliny Lodowego Wichru i przyjaciel mrocznego elfa przez wiele lat śnił o Mithrilowej Hali. W końcu, zabierając z sobą elfa, barbarzyńcę i niziołka, wyrusza na poszukiwania. Każdy z przyjaciół ma swoje powody, by ruszyć na tą wyprawę. Zwłaszcza Pasibrzuch, uciekający przed Artemisem Entrerim... który, żeby było zabawniej, porywa Catti-brie, uznając to za niezły pomysł... dorzucajmy do tego bande czarnoksiężnika pragnącego zdobyć Kryształowy Relikt - i robi się nam ciekawa grupa pościgowa za grupką kompletnie różnych przyjaciół, wspierających marzenie krasnoluda.
Przygoda jest lekka, ale nużąca. Marzenia krasnoluda o odszukaniu domu prowadzą ich zupełnie naokoło, a - jak wiadomo - dookoła bliżej. Z Doliny Lodowego Wichru, przez Luskan i Silverymoon... Nie ma co, naokoło bardzo bliżej, a zainteresowanym podrzucam mapę uniwersum, bardzo zresztą fajną, bo interaktywną. Łatwo można sobie spojrzeć, jaką drogę musieli wszyscy przebyć... Najbardziej chyba wynudziłam się na Wrzosowiskach, które po prostu były zżynką z Hobbita. Nawet pojawienie się tu smoka - tak, smoki muszą być, mam wrażenie, że kiedy skończę tę serię, smoków zabitych będzie więcej, niż poznam to bohaterów. Pobyt w Luskan czy Longsaddle w założeniu miały być zabawne (bójka w karczmie albo dziwne czarodziejskie pomysły), i jeśli wątek Luskan faktycznie był zabawnym, tak Harpellowie już byli męczącym elementem czytania. Miłym zaskoczeniem było Silverymoon (na zawsze w moim serduszku :D), ale męczyły mnie te wieczne rozważania Drizzta o tym, jak to jest pokrzywdzony i smutny, bo nie chcą go nigdzie. Akcja nabiera tempa dopiero przy Mithrilowej Hali samej w sobie, i tu bawiłam się serio dobrze - autorowi udało się uchwycić poczucie zagrożenia, duszności i opuszczenia. Walki są szybkie, solidne, akcja pędzi w przód aż do dramatycznego finału.
Chyba tylko dla samego finału czytałam, i dla Artemisa, nemezis drowa. Bo przyznać muszę, finał był bardzo przyjemny, sama idea Hali i sposób jej przedstawienia - mlem. Aż żal mi się robiło krasnoluda z jego rozterkami, duża ilością różnych wyborów... damn, czułam się jak na solidnej sesji RPG! I to ja lubię i szanuję (i aż nabrałam ochoty na jakąś choćby i cudzą partyjkę RPG, choćby to miało być na nowo obejrzenie Critical Role i ich Vox Machiny!). Bawiłam się bardzo przednio.
Wkurzał mnie Drizzt, ale on to taki Werter i jego cierpienia wersja fantasy. Wieczne rozpaczanie, wieczne poczucie potępienia, mimo przyjaciół u boku. No po prostu chciałam momentami go strzelić między uszy :D W ogóle, w tym tomie dużo było takiego cierpienia, rozdarcia i żałowania innych; momentami aż za dużo, choć dla równowagi mamy pozbawionego uczuć, beznamiętnego Artemisa, który ratował honor całości. No i żal było mi Catte-brie w jednej scenie z mieczem. Ale to zrozumiałe. Ale tak, no potrzebowałam odsapnięcia od tego ciągłego "martwię się o przyjaciół"...
W całokształcie nie jest źle. Jest na pewno lepiej, niż w poprzednim tomie, ale słabiej, niż w pierwszych trzech tomach. Salvatore pisze nierówno, nie pomaga też fakt słabego tłumaczenia - tu się tłumacze nie popisali. Zabrakło życia, emocji, polotu. Pierwsza część bardzo słaba, męcząca, typowa historia drogi. Dopiero w drugiej dzieje się więcej, mocniej, szybciej, bardziej. Sam finał - nie ukrywam, ciekawy i aż chce się wiedzieć, co w kolejnym tomie. Doskonały plot twist, który zmusza czytelnika do sięgnięcia po "Klejnot Halfinga", co nie mniej - zaraz uczynię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz