KiB w sieci

czwartek, 30 maja 2024

38/2024 (258) - Robert Anthony Salvatore, Strumienie srebra

 Gwiazdek: 6

Autor: Robert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Monika Klonowska, Grzegorz Borecki
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2006
Data oryginalnego wydania: 1998
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 5) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 352
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374181044
Język: polski
Cena z okładki: 29,90 zł
Tytuł oryginalny: Streams of Silver

Kliknij, by wrócić do strony głównej

HobbitDrizzt, czyli tam i z powrotem... i nie, to wcale nie jest złośliwe czy celowe przekręcanie klasyki literatury fantasy. Dosłownie, miałam momentami wrażenie, że oto czytam tolkienowski dorobek, tylko postacie nazywają się inaczej. Jakoś przebrnęłam jednak przez znacznie dłużącą się podróż, by finalnie skończyć z całkiem fajnym kawałkiem fantasy. Nie pozbawionym błędów, ale... No cóż. Drizzta wciąga się wyraźnie nosem!
_________________________________________________________

Bruneon Battlehammer, krasnolud z Doliny Lodowego Wichru i przyjaciel mrocznego elfa przez wiele lat śnił o Mithrilowej Hali. W końcu, zabierając z sobą elfa, barbarzyńcę i niziołka, wyrusza na poszukiwania. Każdy z przyjaciół ma swoje powody, by ruszyć na tą wyprawę. Zwłaszcza Pasibrzuch, uciekający przed Artemisem Entrerim... który, żeby było zabawniej, porywa Catti-brie, uznając to za niezły pomysł...  dorzucajmy do tego bande czarnoksiężnika pragnącego zdobyć Kryształowy Relikt - i robi się nam ciekawa grupa pościgowa za grupką kompletnie różnych przyjaciół, wspierających marzenie krasnoluda.

Przygoda jest lekka, ale nużąca. Marzenia krasnoluda o odszukaniu domu prowadzą ich zupełnie naokoło, a - jak wiadomo - dookoła bliżej. Z Doliny Lodowego Wichru, przez Luskan i Silverymoon... Nie ma co, naokoło bardzo bliżej, a zainteresowanym podrzucam mapę uniwersum, bardzo zresztą fajną, bo interaktywną. Łatwo można sobie spojrzeć, jaką drogę musieli wszyscy przebyć... Najbardziej chyba wynudziłam się na Wrzosowiskach, które po prostu były zżynką z Hobbita. Nawet pojawienie się tu smoka - tak, smoki muszą być, mam wrażenie, że kiedy skończę tę serię, smoków zabitych będzie więcej, niż poznam to bohaterów. Pobyt w Luskan czy Longsaddle w założeniu miały być zabawne (bójka w karczmie albo dziwne czarodziejskie pomysły), i jeśli wątek Luskan faktycznie był zabawnym, tak Harpellowie już byli męczącym elementem czytania. Miłym zaskoczeniem było Silverymoon (na zawsze w moim serduszku :D), ale męczyły mnie te wieczne rozważania Drizzta o tym, jak to jest pokrzywdzony i smutny, bo nie chcą go nigdzie. Akcja nabiera tempa dopiero przy Mithrilowej Hali samej w sobie, i tu bawiłam się serio dobrze - autorowi udało się uchwycić poczucie zagrożenia, duszności i opuszczenia. Walki są szybkie, solidne, akcja pędzi w przód aż do dramatycznego finału.

Chyba tylko dla samego finału czytałam, i dla Artemisa, nemezis drowa. Bo przyznać muszę, finał był bardzo przyjemny, sama idea Hali i sposób jej przedstawienia - mlem. Aż żal mi się robiło krasnoluda z jego rozterkami, duża ilością różnych wyborów... damn, czułam się jak na solidnej sesji RPG! I to ja lubię i szanuję (i aż nabrałam ochoty na jakąś choćby i cudzą partyjkę RPG, choćby to miało być na nowo obejrzenie Critical Role i ich Vox Machiny!). Bawiłam się bardzo przednio.

Wkurzał mnie Drizzt, ale on to taki Werter i jego cierpienia wersja fantasy. Wieczne rozpaczanie, wieczne poczucie potępienia, mimo przyjaciół u boku. No po prostu chciałam momentami go strzelić między uszy :D W ogóle, w tym tomie dużo było takiego cierpienia, rozdarcia i żałowania innych; momentami aż za dużo, choć dla równowagi mamy pozbawionego uczuć, beznamiętnego Artemisa, który ratował honor całości. No i żal było mi Catte-brie w jednej scenie z mieczem. Ale to zrozumiałe. Ale tak, no potrzebowałam odsapnięcia od tego ciągłego "martwię się o przyjaciół"...

W całokształcie nie jest źle. Jest na pewno lepiej, niż w poprzednim tomie, ale słabiej, niż w pierwszych trzech tomach. Salvatore pisze nierówno, nie pomaga też fakt słabego tłumaczenia - tu się tłumacze nie popisali. Zabrakło życia, emocji, polotu. Pierwsza część bardzo słaba, męcząca, typowa historia drogi. Dopiero w drugiej dzieje się więcej, mocniej, szybciej, bardziej. Sam finał - nie ukrywam, ciekawy i aż chce się wiedzieć, co w kolejnym tomie. Doskonały plot twist, który zmusza czytelnika do sięgnięcia po "Klejnot Halfinga", co nie mniej - zaraz uczynię.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz