Kocich łapek: 10
"Jedna z najlepszych powieści fantasy, jakie ukazały się od czasów Tolkiena!". - Andre Norton.
"Jedna z tych rzadkich książek, których przeczytanie na zawsze zmienia percepcję świata" - Marion Zimmer Bradley.
Czy potrzeba więcej rekomendacji dla tej pozycji? Chyba nie. Wszystko bowiem zaczęło się od wykładu, na którym piątka uniwersyteckich studentów poznaje doktora Lorenzo Marcusa vel Lorena Srebrny Płaszcz, czarodzieja, człowieka, który nieodwracalnie zmieni bieg ich życia i przeniesie ich z Ziemi, jaką znają do serca najstarszego ze wszystkich światów - do Fionavaru. W tej niezwykłej magicznej krainie, zamieszkałej przez ludzi, krasnoludy, przedziwne mitologiczne stworzenia, czarodziejów i bogów, Kimberly, Dave, Jennifer, Kevin i Paul będą musieli zmierzyć się z z uosobieniem zła w postaci Rakotha Maugrima Spruwacza, zwanego też Sathainem Zakapturzonym, którego obawiają się sami bogowie i którego niezmierzone pokłady nienawiści są w stanie rozedrzeć spajający cały Fionavar mistyczny Gobelin i rzucić swój złowieszczy cień na wszystek czas, jaki nadejdzie...
Pamiętam, jako smarkula, wypożyczyłam w bibliotece "Fionavarski Gobelin", wówczas jeszcze wydany jako trzy osobne części (Letnie drzewo, Wędrujący ogień, Najmroczniejsza droga) - i absolutnie przepadłam. Nie spodziewałam się, że pozornie zwykła opowieść tak mnie wciągnie. Że Fionavar stanie się krainą, do której jeszcze raz zechcę wrócić - i zostać w niej na dłużej.
Fabuła wydaje się być sztampowa do bólu i wręcz bezczelnie skopiowana z innej powieści. Otóż, piątka młodych ludzi: Kimberly, Paul, Jennifer, Kevin i Dave, studenci z Toronto przybywają na uczelnię, gdzie na ich drodze pojawia się nieoczekiwanie mag. Ten, korzystając z bardzo mało wiarygodnych wymówek, zabiera ich (dobrze, "zaprasza") do magicznego świata równoległego, Tkacza, w którym mają spędzić najwyżej dwa tygodnie. Ten świat jest absolutnie najwyższym i najbardziej nadrzędnym ze wszystkich światów - Fionavar; to tu tka się historie, które wciela się w życie. To tu właśnie magia jest dostępna dla każdego. Ot, ktoś by pomyślał, że szalona podróż, wakacje. Ale nic nie jest tak proste, jak się wydaje. Fionavar nawiedza jego odwieczny wróg - Rakoth Maugrim Spruwacz. Uwalnia się z magicznych więzów nałożonych nań tysiąc lat wcześniej i zamierza, bo przecież, zaprowadzić panowanie swej "mrocznej, czerwonookiej i zakapturzonej osoby". Wszystko dąży wiec do ostatecznego, nieuchronnego starcia sił Światłości i Ciemności. I w tym tyglu odnaleźć się musi piątka bohaterów..
Pomimo pozornego podobieństwa do Tolkiena oraz obecności elfów (zwanych tutaj lios alfarami, ale! - biorąc pod uwagę świetlistą aurę i ponadprzeciętne piękno tych istot, dodając do tego nieśmiertelność i fakt, że w momencie, gdy Fionavar im brzydnie, wiedzeni pieśnią wybierają się w podróż za morze - zgadnijcie, kto był inspiracją), orków (również skrytych pod nazwami: svat alfar i urgache – ale ich antagonizm względem lios i zielona barwa skóry są wymowne), krasnoludów, smoków, jednorożców, czarodziejów oraz całego mnóstwa obdarzonych niezwykłymi mocami artefaktów i magicznych miejsc... Ufff, przerwa na oddech - historia nie jest tak sztampowa, jak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać. Co to, to nie. Nawet dla mnie, osoby, która z Tolkienem ma średnio (albo i wcale) po drodze, te nawiązania wydały się bądź co bądź mało istotne. O wiele bardziej bowiem podobało mi się zgranie wątków z mitologi arturiańskiej i pod tym płaszczykiem właśnie opowiedzieć monumentalną historię losu i nieuchronności przeznaczenia. Dorzućmy do tego jeszcze stałą, ale niezbyty nachalną ingerencję bogów, sceny-symbole, w których autor zawarł sporo odniesień do znanej nam mitologii i przekazu, że "mimo wszystko, cokolwiek się stanie, i tak możesz zmienić swój los" - dla mnie miodzio! No i jeszcze ta idea, że cokolwiek się stanie, każdy, nawet najsłabszy, ma prawo i możliwość uczestniczenia w dziele kreacji Gobelinu - materii, która staje się rzeczywistością i światem.
No ale, by nie było tak uroczo i cudownie i w ogóle, w beczce miodu pochwał dla debiutanckiej, było nie było powieści Guy Gavriel Kay nie zdołał uniknąć błędów. Podstawowym jest... brak opisów! A w zasadzie opisy osób czy miejsc są tak schematyczne, że w zasadzie żadne. Często musiałam się posiłkować własną wyobraźnią, by nadrobić braki w opisie miejsc. Schematycznie napisane, że "X było bardzo piękne" średnio pasowało, ale... co zrobić. Jak na debiutancką opowieść i tak nieźle! Co gorsza, nie tylko autor zaplątał się we własne wnyki, ale i... polscy tłumacze. Nie jest źle, jednak trafiały się wyrażenia typu "masło jest maślane" a "zachodzące słońce zachodzi na zachodzie", które zwyczajnie, momentami, odbierały mi przyjemność z czytania tej pozycji.
A bohaterowie? jest ich mnogość - i to przemawia na plus. Nie są schematyczni, nie są papierowi, autor wyraźnie starał się, by każdy z nich miał swoje unikalne cechy charakteru i zachowań. Główna piątka postaci ma swoje wady i zalety, swoją historię, doświadczenia, z którymi nie zawsze umie sobie radzić. To akurat wpływa bardzo pozytywnie na ich odbiór. Z każdą stroną, z każdą przebytą historią i przygodą nabierają doświadczenia, stają się "doroślejsi", pewniejsi swego, potrafią przewidywać sytuacje. To coś, co nie trafia się często. Drogi bohaterów, nie tylko tych głównych, ale i pobocznych, nie zawsze wiodą w jednym kierunku - często rozchodzą się, zawracają, gubią się - i znów się łączą. nie zawsze w sposób sensowny, nie zawsze prosty i logiczny, ale jednak - widać, że bardzo zależało autorowi na tym, by powieść miała głębszy sens i przesłanie. Zdecydowanie, dzięki temu zabiegowi "Fionavarski..." zyskuje na atrakcyjności. A skoro już o pobocznych bohaterach mowa, przyznaję z łapką na serduszku, że zostali oni solidnie przemyślani, zbudowani konkretnie i z uwagą. Mają swoją przeszłość, swoją wizję świata - brawo!
jedyne, co może w "Fionavarskim..." zniechęcić to patos i rozterki postaci. Jest ich... no dużo. Zamiast tego śmiało można było poświęcić miejsce na opis miejsc czy wyglądu innych osób. Nie mniej, w całokształcie "Fionavarski Gobelin" to absolutnie genialna, monumentalna powieść fantasy, która na nowo rozbudziła moją miłość do tego nurtu. Różnorodność miejsc i osób, sytuacji oraz sięgnięcie poza schemat, do mitów arturiańskich - to coś, co nie jest oczywiste i chętnie wykorzystywane przez autorów. Jako dzieciak zostałam oczarowana tą powieścią - będąc dorosłą znów dałam się porwać. Być może teraz dostrzegam nieco niewykorzystanego potencjału, jaki leżał przed autorem, jednak nie narzekam.
I zdecydowanie, wszystkim gorąco polecam tą opowieść, która zaczaruje niejeden umysł...
Kliknij, by wrócić do strony głównej
cykl: -
stron: 1308
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: twarda/lakierowana
ISBN: 9788375067255
oprawa: twarda/lakierowana
ISBN: 9788375067255
cena z okładki: 59,00 zł
tytuł oryginalny: Fionavar Tapestry"Jedna z najlepszych powieści fantasy, jakie ukazały się od czasów Tolkiena!". - Andre Norton.
"Jedna z tych rzadkich książek, których przeczytanie na zawsze zmienia percepcję świata" - Marion Zimmer Bradley.
Czy potrzeba więcej rekomendacji dla tej pozycji? Chyba nie. Wszystko bowiem zaczęło się od wykładu, na którym piątka uniwersyteckich studentów poznaje doktora Lorenzo Marcusa vel Lorena Srebrny Płaszcz, czarodzieja, człowieka, który nieodwracalnie zmieni bieg ich życia i przeniesie ich z Ziemi, jaką znają do serca najstarszego ze wszystkich światów - do Fionavaru. W tej niezwykłej magicznej krainie, zamieszkałej przez ludzi, krasnoludy, przedziwne mitologiczne stworzenia, czarodziejów i bogów, Kimberly, Dave, Jennifer, Kevin i Paul będą musieli zmierzyć się z z uosobieniem zła w postaci Rakotha Maugrima Spruwacza, zwanego też Sathainem Zakapturzonym, którego obawiają się sami bogowie i którego niezmierzone pokłady nienawiści są w stanie rozedrzeć spajający cały Fionavar mistyczny Gobelin i rzucić swój złowieszczy cień na wszystek czas, jaki nadejdzie...
Pamiętam, jako smarkula, wypożyczyłam w bibliotece "Fionavarski Gobelin", wówczas jeszcze wydany jako trzy osobne części (Letnie drzewo, Wędrujący ogień, Najmroczniejsza droga) - i absolutnie przepadłam. Nie spodziewałam się, że pozornie zwykła opowieść tak mnie wciągnie. Że Fionavar stanie się krainą, do której jeszcze raz zechcę wrócić - i zostać w niej na dłużej.
Fabuła wydaje się być sztampowa do bólu i wręcz bezczelnie skopiowana z innej powieści. Otóż, piątka młodych ludzi: Kimberly, Paul, Jennifer, Kevin i Dave, studenci z Toronto przybywają na uczelnię, gdzie na ich drodze pojawia się nieoczekiwanie mag. Ten, korzystając z bardzo mało wiarygodnych wymówek, zabiera ich (dobrze, "zaprasza") do magicznego świata równoległego, Tkacza, w którym mają spędzić najwyżej dwa tygodnie. Ten świat jest absolutnie najwyższym i najbardziej nadrzędnym ze wszystkich światów - Fionavar; to tu tka się historie, które wciela się w życie. To tu właśnie magia jest dostępna dla każdego. Ot, ktoś by pomyślał, że szalona podróż, wakacje. Ale nic nie jest tak proste, jak się wydaje. Fionavar nawiedza jego odwieczny wróg - Rakoth Maugrim Spruwacz. Uwalnia się z magicznych więzów nałożonych nań tysiąc lat wcześniej i zamierza, bo przecież, zaprowadzić panowanie swej "mrocznej, czerwonookiej i zakapturzonej osoby". Wszystko dąży wiec do ostatecznego, nieuchronnego starcia sił Światłości i Ciemności. I w tym tyglu odnaleźć się musi piątka bohaterów..
Pomimo pozornego podobieństwa do Tolkiena oraz obecności elfów (zwanych tutaj lios alfarami, ale! - biorąc pod uwagę świetlistą aurę i ponadprzeciętne piękno tych istot, dodając do tego nieśmiertelność i fakt, że w momencie, gdy Fionavar im brzydnie, wiedzeni pieśnią wybierają się w podróż za morze - zgadnijcie, kto był inspiracją), orków (również skrytych pod nazwami: svat alfar i urgache – ale ich antagonizm względem lios i zielona barwa skóry są wymowne), krasnoludów, smoków, jednorożców, czarodziejów oraz całego mnóstwa obdarzonych niezwykłymi mocami artefaktów i magicznych miejsc... Ufff, przerwa na oddech - historia nie jest tak sztampowa, jak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać. Co to, to nie. Nawet dla mnie, osoby, która z Tolkienem ma średnio (albo i wcale) po drodze, te nawiązania wydały się bądź co bądź mało istotne. O wiele bardziej bowiem podobało mi się zgranie wątków z mitologi arturiańskiej i pod tym płaszczykiem właśnie opowiedzieć monumentalną historię losu i nieuchronności przeznaczenia. Dorzućmy do tego jeszcze stałą, ale niezbyty nachalną ingerencję bogów, sceny-symbole, w których autor zawarł sporo odniesień do znanej nam mitologii i przekazu, że "mimo wszystko, cokolwiek się stanie, i tak możesz zmienić swój los" - dla mnie miodzio! No i jeszcze ta idea, że cokolwiek się stanie, każdy, nawet najsłabszy, ma prawo i możliwość uczestniczenia w dziele kreacji Gobelinu - materii, która staje się rzeczywistością i światem.
No ale, by nie było tak uroczo i cudownie i w ogóle, w beczce miodu pochwał dla debiutanckiej, było nie było powieści Guy Gavriel Kay nie zdołał uniknąć błędów. Podstawowym jest... brak opisów! A w zasadzie opisy osób czy miejsc są tak schematyczne, że w zasadzie żadne. Często musiałam się posiłkować własną wyobraźnią, by nadrobić braki w opisie miejsc. Schematycznie napisane, że "X było bardzo piękne" średnio pasowało, ale... co zrobić. Jak na debiutancką opowieść i tak nieźle! Co gorsza, nie tylko autor zaplątał się we własne wnyki, ale i... polscy tłumacze. Nie jest źle, jednak trafiały się wyrażenia typu "masło jest maślane" a "zachodzące słońce zachodzi na zachodzie", które zwyczajnie, momentami, odbierały mi przyjemność z czytania tej pozycji.
A bohaterowie? jest ich mnogość - i to przemawia na plus. Nie są schematyczni, nie są papierowi, autor wyraźnie starał się, by każdy z nich miał swoje unikalne cechy charakteru i zachowań. Główna piątka postaci ma swoje wady i zalety, swoją historię, doświadczenia, z którymi nie zawsze umie sobie radzić. To akurat wpływa bardzo pozytywnie na ich odbiór. Z każdą stroną, z każdą przebytą historią i przygodą nabierają doświadczenia, stają się "doroślejsi", pewniejsi swego, potrafią przewidywać sytuacje. To coś, co nie trafia się często. Drogi bohaterów, nie tylko tych głównych, ale i pobocznych, nie zawsze wiodą w jednym kierunku - często rozchodzą się, zawracają, gubią się - i znów się łączą. nie zawsze w sposób sensowny, nie zawsze prosty i logiczny, ale jednak - widać, że bardzo zależało autorowi na tym, by powieść miała głębszy sens i przesłanie. Zdecydowanie, dzięki temu zabiegowi "Fionavarski..." zyskuje na atrakcyjności. A skoro już o pobocznych bohaterach mowa, przyznaję z łapką na serduszku, że zostali oni solidnie przemyślani, zbudowani konkretnie i z uwagą. Mają swoją przeszłość, swoją wizję świata - brawo!
jedyne, co może w "Fionavarskim..." zniechęcić to patos i rozterki postaci. Jest ich... no dużo. Zamiast tego śmiało można było poświęcić miejsce na opis miejsc czy wyglądu innych osób. Nie mniej, w całokształcie "Fionavarski Gobelin" to absolutnie genialna, monumentalna powieść fantasy, która na nowo rozbudziła moją miłość do tego nurtu. Różnorodność miejsc i osób, sytuacji oraz sięgnięcie poza schemat, do mitów arturiańskich - to coś, co nie jest oczywiste i chętnie wykorzystywane przez autorów. Jako dzieciak zostałam oczarowana tą powieścią - będąc dorosłą znów dałam się porwać. Być może teraz dostrzegam nieco niewykorzystanego potencjału, jaki leżał przed autorem, jednak nie narzekam.
I zdecydowanie, wszystkim gorąco polecam tą opowieść, która zaczaruje niejeden umysł...
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz