Kocich łapek: 6
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Rebis
cykl: Saga Walhalli (tom 3)
stron: 316
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2016)
cena z okładki: 34,90 zł
cena z okładki: 34,90 zł
tytuł oryginalny: Path of Gods
Rok 996. W Trondheim król Olaf, fanatyczny orędownik Białego Chrystusa, z trudem utrzymuje pokój wśród podstępnych lokalnych wodzów. Mimo chwil zwątpienia nie przestaje planować dalszych krwawych podbojów. Ulfar i Audun wspólnie odkryli nowy cel – walczyć o to, żeby Północ pozostała w rękach czcicieli nordyckich bóstw. Dołączają do wojowników ze Stenviku pod wodzą Sigurda, a potem do oddziałów Jolawera Scota. Stopniowo jednak zaczynają pojmować, że największym zagrożeniem dla ich świata wcale nie są zwolennicy Białego Chrystusa. Na wietrznej i mroźnej Północy bowiem rośnie w siłę coś prastarego, złowrogiego i bardzo, bardzo rozgniewanego.
dziwnego, pozbawionego brody i bez tarczy kolesia zawieszo... um, Chrystusa, usilnie wprowadza chrześcijaństwo na ziemie skandynawskie. Nie podoba się to wielu klanom, wciąż wyznającym Starych Bogów. Ich wodzowie, podstępni niczym lisy, tylko czekają na potknięcie króla, by odsunąć go od władzy. Gnany wątpliwościami władca rusza jednak dalej, w iście chrześcijańskim stylu znaczy, krwawo i bez litości "nawracać na jedyną wiarę". Idzie to opornie, ludzie się buntują, po kryjomu czczą starych bogów, a daleka północ wciąż pozostaje pod panowanie prawdziwych bogów - i nie tylko ich. Ulfar i Audun, których połączyła wspólna wyprawa i przygody, nie poddają się. Ich pragnieniem jest zapewnienie Północy bezpieczeństwa; dlatego dołączają w końcu do Sigurda, a później do Jolawera Scotta (postać całkowicie fikcyjna). Do tego zielarz Valgard wraca na scenę, knując paskudny spisek. Ale to wszystko jest małym piwem, niczym w zasadzie dla prawych i dzielnych wikingów! Kiedy wrota Valhalli się otwierają i na świat wypadają... trolle, w jakie zamieniono poległych wojowników (sic!), już jesteśmy pewni, że NIC nie będzie takie, jak było. I tylko zostają wątpliwości, czy aby na pewno to wina Olafa...?
Snorri Kristjansson w swej powieści poszedł zdecydowanie w fantazję. O ile pierwszy tom, I popłynie krew - był całkiem realistyczny, acz daleko mu było do ideału, w drugim (I popłynie krew) pojawiały się już elementy fantastyki, tak w tym tomie - klękajcie narody. Nie, by mi to przeszkadzało, czy cokolwiek, bo już od pierwszej części wiedziałam, że autor nie ma wielkiej wiedzy o wikingach i raczej działa na zasadzie SCA niż czegokolwiek innego. Skąd moje wnioski? Żaden szanujący się miłośnik czasów X i XI wieku, a tym bardziej rekonstruktor nie strzeli sobie w stopę już na początku książki jak nasz autor:
przypominam, że mamy rok 996, a jarl na spotkaniu z królem Olafem mówi: "Potrzeba nam kukurydzy. KUKURYDZY. Król odpowiada: (…) może znajdzie się trochę kukurydzy." Jasne, rozumiem, wikingowie do Ameryki dotarli, spoko, nie zamierzam zmieniać historii i pisać jej od nowa. Nie mniej... gdyby kukurydza BYŁA w tamtym okresie w użyciu wśród Skandynawów - to bankowo byśmy o tym wiedzieli. Potem już takich (drastycznych) wpadek nie ma, ale - wystarczyło to, bym była zniesmaczona. Walki są opisane dość nierealnie, i prędzej by się ludzie pozabijali o własne nogi, niż walczyli tak, jak chce tego autor. No i zostaje jeszcze nieszczęsna końcówka - albo zakończenie autora przerosło, albo pisał je po pijaku. Nie wiem, wiem, że było... złe. Po prostu, było złe i kiepskie. Mocno mnie rozczarowało.
I te.. TROLLE! Trolle, w które zamieniono wojów idących do Valhalli! To ja już wolałabym iść w objęcia Hel, gdybym miała po śmierci być Trollem, będąc na miejscu wikingów. Dziękuję, postoję, tu to było po prostu złe. I to jeszcze przez zielarza są zamieniani. Litości! Już wolę omamy wzrokowo-słuchowe, w których bogowie się pojawiają... tak, na kartach powieści mamy to wszystko.
W całokształcie fabuły - nie jest źle, bywało gorzej, ale nie ma fanfar. Multum postaci prowadzone w trzech wątkach, upchane na siłę. To widać, to czuć. Osoby, które nie czytały wcześniejszych dwóch poprzednich części - niech nie sięgają po tą. Zwyczajnie, nie zrozumieją co i jak. Powiem tylko tyle, że poziom "średni oscylujący na granicy z kiepskim" wciąż się utrzymuje, a zakończenie... No ehhh, no! Kiepsko i źle! Dla miłośników wikingów, którzy mają świadomość tego, że nie każda książka jest wiernym odwzorowaniem i może być "plastik-fantastik" tudzież dla osób, które nie znają się na historii tego okresu, ale chcą sobie poczytać coś szybkiego i niespecjalnie wymagającego zaangażowania - jest ok. Ale ci, którzy szukają rzetelności i ogarnięcia - lepiej niech omijają tą pozycję łukiem.
A bohaterowie? "Hjuston, mamy problem, mogę pominąć to milczeniem?" - aż chciało by się powiedzieć, i to dosłownie. Niestety, bohaterowie w żaden sposób nie przypadli mi do gustu. Odnosiłam wrażenie, że na siłę są kreowani na silnych i mocnych, genialnych w każdym calu - a tak po prawdzie ich zachowania i działania były... trochę kiepskie, by nie powiedzieć, że "głupie". Olaf nadal jest fanatykiem i to takim, że ręce opadają, Ulfar wciąż ma problemy z pannami z przeszłości a Valgard cierpi na syndrom "zniszczenia wszystkich, którzy się z niego nabijali". No, nie powala to na kolana. Niestety, ale do żadnego z bohaterów nie czułam sympatii, co najwyżej, rozczarowanie.
Valhalla. Miejsce opiewane w sagach, legendach, pojawiło się w filmach oraz piosenkach. Znam osoby, które mogą opowiadać o nim bez końca, opierając się tylko na własnej wiedzy i przesłankach historycznych. Valhalla z powieści to zło wcielone - przynajmniej w moim odczuciu. Niestety, nie można mieć wszystkiego, wiem o tym. Tu jest... zwyczajnie słabo, średnio i mało przyjemnie. Owszem, są gusta i guściki, ale w moim przekonaniu... Niestety, to pozycja nie zasługująca na oklaski.
Całościowo jednak, cykl polecam. Mimo mojego osobistego zniechęcenia i notowania różnych błędów. Fani fantastyki z elementem historycznym będą zadowoleni. Fani historii z elementem fantastyki mogą już solidnie zgrzytać zębami ;) Ale o gustach się nie dyskutuje, a to moja opinia subiektywna, więc... zachęcam do przeczytania i wydania własnego werdyktu! :)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Rok 996. W Trondheim król Olaf, fanatyczny orędownik Białego Chrystusa, z trudem utrzymuje pokój wśród podstępnych lokalnych wodzów. Mimo chwil zwątpienia nie przestaje planować dalszych krwawych podbojów. Ulfar i Audun wspólnie odkryli nowy cel – walczyć o to, żeby Północ pozostała w rękach czcicieli nordyckich bóstw. Dołączają do wojowników ze Stenviku pod wodzą Sigurda, a potem do oddziałów Jolawera Scota. Stopniowo jednak zaczynają pojmować, że największym zagrożeniem dla ich świata wcale nie są zwolennicy Białego Chrystusa. Na wietrznej i mroźnej Północy bowiem rośnie w siłę coś prastarego, złowrogiego i bardzo, bardzo rozgniewanego.
Tak w skrócie przedstawia się ostatni tom "cyklu" (a tak po prawdzie trylogii - ku mojej uldze) "Sagi o Valhalli". Mam nadzieję, że więcej takich książek autor nie popełni... Dlaczego? Zapraszam dalej.
Król Olaf, zagorzały (dobrze, fanatyczny, że Hiszpańska Inkwizycja mogłaby się uczyć!) wyznawca Snorri Kristjansson w swej powieści poszedł zdecydowanie w fantazję. O ile pierwszy tom, I popłynie krew - był całkiem realistyczny, acz daleko mu było do ideału, w drugim (I popłynie krew) pojawiały się już elementy fantastyki, tak w tym tomie - klękajcie narody. Nie, by mi to przeszkadzało, czy cokolwiek, bo już od pierwszej części wiedziałam, że autor nie ma wielkiej wiedzy o wikingach i raczej działa na zasadzie SCA niż czegokolwiek innego. Skąd moje wnioski? Żaden szanujący się miłośnik czasów X i XI wieku, a tym bardziej rekonstruktor nie strzeli sobie w stopę już na początku książki jak nasz autor:
przypominam, że mamy rok 996, a jarl na spotkaniu z królem Olafem mówi: "Potrzeba nam kukurydzy. KUKURYDZY. Król odpowiada: (…) może znajdzie się trochę kukurydzy." Jasne, rozumiem, wikingowie do Ameryki dotarli, spoko, nie zamierzam zmieniać historii i pisać jej od nowa. Nie mniej... gdyby kukurydza BYŁA w tamtym okresie w użyciu wśród Skandynawów - to bankowo byśmy o tym wiedzieli. Potem już takich (drastycznych) wpadek nie ma, ale - wystarczyło to, bym była zniesmaczona. Walki są opisane dość nierealnie, i prędzej by się ludzie pozabijali o własne nogi, niż walczyli tak, jak chce tego autor. No i zostaje jeszcze nieszczęsna końcówka - albo zakończenie autora przerosło, albo pisał je po pijaku. Nie wiem, wiem, że było... złe. Po prostu, było złe i kiepskie. Mocno mnie rozczarowało.
I te.. TROLLE! Trolle, w które zamieniono wojów idących do Valhalli! To ja już wolałabym iść w objęcia Hel, gdybym miała po śmierci być Trollem, będąc na miejscu wikingów. Dziękuję, postoję, tu to było po prostu złe. I to jeszcze przez zielarza są zamieniani. Litości! Już wolę omamy wzrokowo-słuchowe, w których bogowie się pojawiają... tak, na kartach powieści mamy to wszystko.
W całokształcie fabuły - nie jest źle, bywało gorzej, ale nie ma fanfar. Multum postaci prowadzone w trzech wątkach, upchane na siłę. To widać, to czuć. Osoby, które nie czytały wcześniejszych dwóch poprzednich części - niech nie sięgają po tą. Zwyczajnie, nie zrozumieją co i jak. Powiem tylko tyle, że poziom "średni oscylujący na granicy z kiepskim" wciąż się utrzymuje, a zakończenie... No ehhh, no! Kiepsko i źle! Dla miłośników wikingów, którzy mają świadomość tego, że nie każda książka jest wiernym odwzorowaniem i może być "plastik-fantastik" tudzież dla osób, które nie znają się na historii tego okresu, ale chcą sobie poczytać coś szybkiego i niespecjalnie wymagającego zaangażowania - jest ok. Ale ci, którzy szukają rzetelności i ogarnięcia - lepiej niech omijają tą pozycję łukiem.
A bohaterowie? "Hjuston, mamy problem, mogę pominąć to milczeniem?" - aż chciało by się powiedzieć, i to dosłownie. Niestety, bohaterowie w żaden sposób nie przypadli mi do gustu. Odnosiłam wrażenie, że na siłę są kreowani na silnych i mocnych, genialnych w każdym calu - a tak po prawdzie ich zachowania i działania były... trochę kiepskie, by nie powiedzieć, że "głupie". Olaf nadal jest fanatykiem i to takim, że ręce opadają, Ulfar wciąż ma problemy z pannami z przeszłości a Valgard cierpi na syndrom "zniszczenia wszystkich, którzy się z niego nabijali". No, nie powala to na kolana. Niestety, ale do żadnego z bohaterów nie czułam sympatii, co najwyżej, rozczarowanie.
Valhalla. Miejsce opiewane w sagach, legendach, pojawiło się w filmach oraz piosenkach. Znam osoby, które mogą opowiadać o nim bez końca, opierając się tylko na własnej wiedzy i przesłankach historycznych. Valhalla z powieści to zło wcielone - przynajmniej w moim odczuciu. Niestety, nie można mieć wszystkiego, wiem o tym. Tu jest... zwyczajnie słabo, średnio i mało przyjemnie. Owszem, są gusta i guściki, ale w moim przekonaniu... Niestety, to pozycja nie zasługująca na oklaski.
Całościowo jednak, cykl polecam. Mimo mojego osobistego zniechęcenia i notowania różnych błędów. Fani fantastyki z elementem historycznym będą zadowoleni. Fani historii z elementem fantastyki mogą już solidnie zgrzytać zębami ;) Ale o gustach się nie dyskutuje, a to moja opinia subiektywna, więc... zachęcam do przeczytania i wydania własnego werdyktu! :)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz