wtorek, 18 kwietnia 2017

81. Odnajdziesz się sam - Władimir Sawczenko

Kocich łapek: 6
czytałam: 2 dni
wydawnictwo: Czytelnik
stron: 416
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (1975)
tytuł oryginalny: Открытие себя




 "Historia młodego uczonego, który opracowuje metodę tworzenia homunkulusów i konstruuje maszynę elektronowo-biochemiczną, powołującą do życia istoty ludzkie o ściśle zaprogramowanej konstrukcji fizyczno-psychicznej. Wynikłe stąd perypetie i problemy etyczne stanowią treść książki." - bardzo skromny opis, muszę przyznać. Na szczęście, wnętrze okazało się o wiele bardziej łaskawe i zaskakujące...!
 Kriwoszenin Walentin Wasiliewicz, lat 35, kawaler, rosjanin. Mieszka w Dnieprowsku, jest kierownikiem pracowni nowych systemów w Instytucie Systematologii i - niejako przypadkiem - opracowuje metodę tworzenia homunkulusów. Jeśli to jeszcze Mateczka Rasija jest w stanie wybaczyć i wykorzystać w swych badaniach i działaniach, a tawarisza Kriwoszenina zamknąć w jakimś (nie)przytulnym i chłodnym łagrze syberyjskim, tak już konstrukcja maszyny elektronowo-biochemicznej, która powołała do życia ludzkie istoty... to już problem. Na szczęście, tawarisz Kriwoszenin zdaje sobie z tego sprawę. I próbuje naprawić swój błąd ale w sposób co najmniej nieoczekiwany i nieoczywisty. Do tego dorzućmy jeszcze problemy natury etycznej i perypetie rodem z filmów ZSSR (na upartego, wczesny bareizm też się nada) - i oto przepis na zabawną, zaskakującą i odświeżającą powieść z roku 1967 (wydanie oryginalne)! I tu mówię całkiem poważnie. I nie żartuję. Przygody młodego ale bardzo przeciętnego naukowca, który niemal przypadkiem stworzył nową inteligencję w ściśle scheirarchizowanym systemie, jego rozterki moralne i próby zrozumienia świata - damn! to absolutnie nie traci na wartości, a wręcz przeciwnie. W roku 2017 wciąż jest dość aktualne!


  Do tej pozycji podeszłam z dawką rezerwy. Głównie z racji tego, że napisana i wydana w takich a nie innych czasach, mogła w sobie nosić jeszcze sporo. Co gorsza, nie ukrywajmy - byłam pełna obaw, co może wnieść powieść z lat sześcdziesiątych ubiegłego wieku, jeśli chodzi o cybernetykę? Oczywiście (i chwała mi za to!) myliłam się mocno! Tak, biję się w pierś i posypuję głowę popiołem, bowiem Władimir Sawczenko świetnie operując piórem, wykreował świat, który nie różni się wiele od tego, jaki znamy teraz. Akcja rozgrywa się w środowisku cybernetyków, którzy wytwarzają ludzkie sobowtóry metodą powielania informacji w basenie z pierwotną materią organiczną. Mają z początku kłopoty - produkują martwe, ale identyczne ciała i pozbywają się ich, a milicja (tak, w tamtych czasach była "milicja!") rozpoczyna śledztwo w sprawie morderstw w okolicy - no bo skoro są zwłoki? No jak tu nie robić śledztwa? Wszystko się zaczyna komplikować, gdy Kriwoszenin stawia pytania o moralność i etykę... I pewnie wszystko skończyłoby się dobrze (i nie, wcale nie mam ochoty znów ruszyć w pościg za Blade Runnerem! Wcale a wcale! NIE! Nie zmusicie mnie osłami nawet... bym się oderwała od lektury, jak tylko się do niej dossam....;_;), ja bym sobie obejrzała genialną ekranizację Łowcy Androidów i szum by się skończył. Ale nie. Nie da się! Zwłaszcza, że to kopalnia cytatów, cynicznych mądrości i spostrzeżeń. Ale i przerażająca wizja przyszłości - powielanie i sprawdzanie kopii jednego tylko człowieka, czy będzie idealny? Jeśli nie - zamordowanie go. I cykl zaczynamy od nowa.

 Muszę przyznać, ze "Odnajdziesz się sam" to powieść zaskakująca, wielowątkowa i wciągająca jak ruchome piaski. Kiedy zaczęłam czytać ją wieczorem - wciągnęłam ją w siebie jak młody pelikan rybkę, nie czując znużenia. Nawet ten charakterystyczny styl, przypominający nam czasy Rosji Radzickiej (wliczając w to "towarzyszu" jako nieodrodny element mówienia do drugiej osoby) pociągał, dawał poczucie niepokoju i klaustrofobii, obawy - ale i ciekawości, jak poradzi sobie nasz bohater. Bo to on stawiał przede wszystkim pytania o moralność i celowość działań, o cel i znaczenie takich a nie innych zachowań, a tym samym, zmuszał czytelnika do zadawania sobie tych samych pytań. Momentami miałam wrażenie, że mówi się tu o całym wręcz społeczeństwie... o nas, o ludziach współczesnych, zajętych pogonią za wirtualną idealnością, za rzeczywistością, którą znamy tylko z szybek naszych smartfonów, komputerów i telewizorów. Czyż nie za tym gnały "klony"? Czyż nie tym miały być? Nędzną imitacją, spełniającą kryteria tajemniczych zleceniodawców? A może... NIE! Stop! Za wiele pytań mi się rodzi w głowie, a za mało mam odpowiedzi, no i - nie chcę spojlerować. Niech starczy tylko to, że miłośnicy filozofii, SF i kryminałów znajdą tu sporo dla siebie... 

 A postacie, bohaterowie? Zaskakująco "współcześni". Nie ma ich za wielu, jednak wciągają, szybko stają się podobni czytelnikowi, i śmiało można się z nimi identyfikować. Nieco sakrastyczny, cyniczny język, jakim się posługują, spostrzegawczość względem świata - ciężko ich nie polubić! Owszem, były drobne zgrzyty, jednak w większości cynizm i ironia, jaka towarzyszyła kolejnym postaciom - sprawiała, że absolutnie przepadłam. 

 Okładka nie powala. Jest za bardzo... abstrakcyjna, by w ogóle o niej mówić. Ale jeśli ją pominiemy - dostaniemy wciągającą, niesamowitą opowieść, którą nas porwie i zachwyci. Jeśli szukacie czegoś nieoczekiwanego, zaskakującego, ale zarazem w pełni współczesnego, a może i wyprzedzającego nasze czasy, zadającego pytanie o to, kim jesteśmy, czego oczekujemy... to w pełni lektura dla was.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz