cykl: -
stron: 387
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: miękka
ISBN:987-83-8083-521-4
oprawa: miękka
ISBN:987-83-8083-521-4
cena z okładki: 29 zł
tytuł oryginalny: -
Kliknij, by wrócić do strony głównej
UWAGA! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
"Obisław, najmłodszy syn sołtysa Drewki, jako dziecko został przeznaczony do nauki profesji szamana. profesji bardzo potrzebnej i poważanej wśród mieszkańców pogańskiej Osady Siedmiu Jezior, która pewnego dnia została zrównana z ziemią przez niosących misję chrystianizacyjną braci Zakonu Krzyżackiego. Obisław musiał odnaleźć się w nieznanym sobie świecie, którego porządku nie rozumiał i w nowej religii, którą mu narzucono. jako człowiek o wielu talentach potrafił wypracować sobie drogę do względnie bezpiecznego i szczęśliwego życia. Jednak każdego dnia coś mówiło mu, że nie taki los jest mu pisany. Czy udało mu się wypełnić swoje przeznaczenie?"
Opowieść o ostatnim szamanie Pomorza to historia o końcu krainy pełnej legend i mitów żyjących jeszcze długo po wprowadzeniu chrześcijaństwa na ziemie Polskie. Opowieść o przeznaczeniu, o sile ducha i losie, który zawsze doprowadza wszystko do końca...
Obisław ma dziesięć wiosen na karku i jasne włosy. Oraz traumę - Krzyżacy przybyli, zrównali z ziemią wszystko i ruszyli dalej, niosąc "słowo pańskie". Chłopiec zostaje z niczym, poza tym, że został przyuczony wstępnie do szamańskiej posługi. Nie jest prosto. Zostaje wciśnięty w wir walk między ostatnimi poganami a chrześcijanami. Obdarzony jednak wieloma talentami, dostosowuje się do nowej sytuacji. Wciąż jednak szuka wyjścia z sytuacji, wciąż stara się zrozumieć zew, jaki słyszy u siebie... W końcu postanawia jednak zawalczyć i zrozumieć wolę bogów...
Mając w dłoniach tą książkę, długo się zastanawiałam - czy aby na pewno będzie ok? Podchodziłam do niej jak pies do jeża - nie wiedziałam, czego się spodziewać, autor, Franciszek Szczęsny, był dla mnie kompletną zagadką. Nie wiedziałam o nim nic. Potem sprawdziłam, o czym pisał. I ostatecznie podjęłam się próby zagłębienia w świat, który od pewnego czasu znów jest dla mnie bliski - świat Słowian. Owszem, historia opisana w "Ostatnim szamanie Pomorza" oczy się już w znacznie późniejszych czasach niż interesujący mnie, X wiek. Ale, przymknęłam na to oczy i skupiłam się na lekturze. I... to było dla mnie nie jak jedna, celnie rzucona cegła ale cały ich furgon. Zaczyna się niewinnie. Dywagacje odnośnie wioski, okolicy, co się skąd brało. Nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy...
A czymże była ta "katastrofa"? Nie, nie mam na myśli obłędnie wciągającej fabuły (jaką spodziewałam się zastać). Mam na myśli... realia historyczne. Jak sama fabuła była całkiem interesująca, naprawdę - tak już historycznie wszystko poległo. Idea ostatniego szamana, osieroconego, który poszukuje własnego miejsca w życiu, w nowym świecie i czasach, jakie nadciągnęły - brzmi świetnie. ALE (zawsze jakieś być musi) - nie nazywajmy tego powieścią historyczną. Daleko bowiem było tu do historii jako takiej. To raczej luźna interpretacja wydarzeń, jakie mogły ale nie musiały się wydarzyć. Jak najechanie osady i zrównanie jej z ziemią dla niewolnictwa czy dobytku jeszcze zrozumiem i jestem w stanie się zgodzić, tak takie działania u Krzyżowców? Chyba nie bardzo. Ale dobrze, uznajmy, że "przynoszenie religii mieczem i ogniem" na Pomorzu było jedyną opcją, wmuszającą w pogan "wiarę w gościa powieszonego na dwóch patykach" (jakkolwiek to nie brzmi). Ale później, religijne praktyki, które jawno i mocno trącają współczesnością? Imiona, które również nie występowały w tym XII wieku tam? No i sam "szaman" - czy nie prościej było powiedzieć "żerca" (słowiański kapłan)? Mimo szczerych chęci i przekopania się przez Internet, nie znalazłam potwierdzeń, jakoby "szamanizm" powszechnie występował na ziemiach słowiańskich w takim rozumieniu, w jakim przedstawia to autor powieści. Niestety, ale wprowadził czytelników w błąd, robiąc z żercy coś pośredniego między czarownikiem, indiańskim szamanem (i to w jakiś sposób dosłownie) a kapłanem. Szkoda, bo było by to świetnym materiałem na powieść, gdyby tylko odrobinę historycznie się za to zabrać. Podobnie jest z opisami codzienności - mam wrażenie, jakby autor żył w przekonaniu, że "wieś to wieś i tu się nie zmieniało nic przez setki lat". Śmiało wtrącał współczesne sytuacje (i stroje) w historyczne ramy, nie bacząc na poprawność. To bolało! Z każdą stroną nawet bardziej, bo im głębiej w las, tym bardziej widziałam, że lekcje historii nie były autorowi za bliskie. A szkoda.
Mam wrażenie, że powieść ta powstała jako odpowiedź na rosnące zainteresowanie historią Słowian, Wikingów i ludów, o których wciąż jeszcze mało wiemy, a jacy przemierzali Europę we wczesnym średniowieczu. "ostatniego szamana..." należy traktować raczej jako powieść fantastyczną, z olbrzymią dawką legendy i wyobraźni autora, niż coś faktycznie historycznego. A szkoda, bo byłaby to warta uwagi pozycja! A tak - dostajemy coś z pogranicza fantazji i absurdu. Jeśli zapomnimy się, że to powinno dziać się w tym nieszczęsnym XIII wieku, to - da się to przełknąć. niestety, osoby szukające choćby cienia rzetelności i potwierdzenia w źródłach historycznych - powinny omijać tą pozycję szerokim łukiem, uznając ją za coś, co wciska się między bajki.
A bohaterowie? Heh. Tu mam mieszane uczucia. Pomijając już tak trochę nie do końca historyczne imiona (stylizacja na średniowieczne to nie pochodzące ze średniowiecza! mimo szczerych chęci, imię "Obisława" kompletnie nie znalazło się nigdzie jako potwierdzone historycznie... "Drewka" też nie a geneza imienia "Rita" to również nieco inne tereny...), to nie za wiele mogę powiedzieć o postaciach. kompletnie ich nie wyczuwałam, miałam wrażenie, że są miałkie i takie trochę kreowane na siłę. Postacie drugo- i dalszoplanowe kompletnie nie zapadały mi w pamięć, po dwóch stronach nawet nie pamiętałam, o co z nimi chodziło! A główny bohater? Mimo wszelkich sił i chęci, kompletnie go nie pamiętam. Był. No i... tyle.
Na koniec jeszcze słów kilka o okładce. Niestety, ale nie powala na kolana, a grafik zdaje się, popuścił wodze fantazji. Quasi-indiański pióropusz na głowie, frędzle, kość za paskiem i królik na skale... Przykrym jest fakt, że wystarczyła odrobina dobrych chęci i poprzeglądania internetu, by wiedzieć, jak Słowianie (zarówno w rekonstrukcji jak i w wyobrażeniach) mogli wyglądać. I z tego czerpać inspirację, a nie tworzyć jakieś pseudo-indiany! Pomijam już iście "mojżeszową" brodę i dodatki (oraz dłonie kosmity), które po chwili analizy okładki pasują jak pięść do nosa (po Chiny Ludowe ten baranek?!) - ale, najwyraźniej się nie znam. niestety, okładka ta świetnie odzwierciedla treść powieści.
przykre to, ale prawdziwe, że coś, co byłoby świetną lekturą zwyczajnie przerobiono na miałką i mało znaczącą opowieść. Ale - nie wykluczam. Być może ktoś będzie zainteresowany...
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz