czwartek, 17 listopada 2016

18. Bursztyn i żelazo - Margaret Weis

 
Kocich łapek: 6
czytałam: 1 dzień
wydawnictwo: Zysk i S-ka
cykl: Uczeń Mroku II
Seria: DragonLance
stron: 357
wersja: papierowa/posiadam 
wydanie: I (2008)
tytuł oryginalny: Amber and Iron







 Nie ukrywam. DragonLance do mnie nie chce przemówić, nie chce dać mi się pokochać.
Nie i basta!
Nie ważne, co bym zrobiła, wielkie, soczyste "NIE" stoi na straży. To nic - serię i tak chcę skompletować... kiedyś ;) 
Ale do rzeczy.
Oto, przed nami, drugi tom trylogii "Mrocznego ucznia" (który, oczywiście, w Polsce wydano tylko w dwóch tomach, trzeci, klasycznie, zaginął w praniu). Co się tu nie dzieje, ło panie! Klękajcie narody, albowiem autorka poleciała radośnie po fantazji swojej i fanów. Czego to tu nie było.... Na mój gust, nieco za wiele, zbyt przekombinowałe, zbyt wymyślne i... momentami ewidentnie brakowało pomysłu, jak fabułę pchnąć w przód.
Brat Rhysa podróżuje dalej, w stronę wyznaczonego punktu, bogowie spiskują przeciw sobie w sposób, prawie że absurdalny, Mina na szczęście na moment zostaje "zepchnięta" na boczny tor i nie jest już główną osią, wokół której wszystko się rozgrywa... Ale może po kolei, póki nie wprowadzę większego zamieszania.
Lleu - jeden z Ukochanych boga śmierci, Chemosa, zbiera powoli koszmarne żniwo. Momentami jest to tak naiwne, że aż boli, w jaki sposób to robi. Poza tym zaczyna się robić męczącym fakt, że trup chodzi, myśli (dobra, w zasadzie przestaje myśleć), zbiera kolejnych wyznawców i tyle. I w zasadzie nie można go zabić. Znaczy, można, ale sposób jest dość... specyficzny. Rhys, Pokrzyk (zasługuje w tej części na uznanie, faktycznie, jest interesującą postacią) i Atta (wybaczcie, że to napiszę, ale to cud, że ten pies żył momentami) podążają jednak cierpliwie za Lleu, szukając sposobu na pozbycie się problemu. Gdy już im się to udaje, trafiają w łapy minotaurów (co było dla mnie bardzo głupim sposobem prowadzenia dalej fabuły, ale niech będzie), w wyniku różnych komplikacji trafiają do pałacu, w którym miała urzędować Mina. A co z naszą laleczką? Siedzi sobie w więzieniu, z którego w końcu udaje się jej uciec i ma na głowie problem natury: ja go kocham, ale on mnie nie kocha. Tak, dokładnie tak, zgadliście - znów wracamy do punktu wyjścia i z praktycznie wszechmocnej Miny mamy słabą i załamaną, i kombinującą, jak w zasadzie to wszystko obejść tak, by było na jej... Chyba najciekawszym - ale bardzo słabo rozwiniętym - był wątek bogów, podwodnej twierdzy... Tak, te dwa punkty były dość słabe. Jak zwykle, Morska Wiedźma zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka a bogowie magii wydawali się być tacy... miałcy i nijacy, no....
Ogólnie, szału nie ma, pośladków nie urywa. Jest to dobra, lekka fantastyka, którą przyjemnie jest wypełnić jeden dzień, oderwać się od obowiązków i pozwolić sobie na chwilę zapomnienia w kompanii naiwnej, prostej i momentami bez polotu. A co do polotu... sporym - i to na plus - zaskoczeniem była dla mnie już tylko sama końcówka. Przyznaję się, że autorce udało się mnie zaskoczyć, bo jak wcześniej wszystko wydawało się proste i przewidywalne, tak tu... Ale cicho sza, nie może się wydać, że udało się mnie czymś zaskoczyć w DragonLance, ok? ;) 
Nie jest źle, jak mówiłam. Fantastyka nieco przeciętna, prosta i lekka. Po którą pewnie znów kiedyś, w przyszłości - sięgnę. ;)



 Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz