niedziela, 20 listopada 2016

20. Dom nad rozlewiskiem - Małgorzata Kalicińska

Kocich łapek: 6
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Zysk i S-ka
cykl: Rozlewisko (tom 1) 
stron: 496
wersja: papierowa/posiadam 
wydanie: I (2016 (data przybliżona))
tytuł oryginalny: -







 Gdy rozpoczynał się fenomen "Domu nad rozlewiskiem", podchodziłam do tego bardzo ostrożnie.
Owszem, miałam książkę w łapkach, ale po przeczytaniu początkowych rozdziałów, jakoś mnie to od siebie odrzuciło. Nie, basta i tyle. Później, pamiętam, był i serial i film (którego nazwy nie pamiętam i linku nie podam, ale pamiętam, że coś było). Jasne, serial się oglądało, bo to były czasy, kiedy jeszcze TV służyło mi za przerywnik w czytaniu książek i prowadzeniu trochę innego wówczas życia, niż teraz. Mniejsza z tym ;) 
Dość, że po niemal dziesięciu (!) latach od premiery, w końcu książka trafiła w moje łapki ponownie. 
Zaczęłam czytać. I...
chyba zrozumiałam, czemu tak się bardzo książka przyjęła, a Małgorzata Kalicińska stała się dość popularną autorką, i na fali sukcesu wydała jeszcze dwie książki o rozlewisku
Nie ukrywam, że początkowo, byłam negatywnie nastawiona. Sposób narracji mnie drażnił, irytował, wkurzał. Wszystko musiało być tu takie "super", takie "ochach co ja nie jestem za warszawianka". Początkowo więc miałam problem z zaakceptowaniem Gosi, jej stylu życia, rozumowania, wszystkiego. Drażniło mnie to, w jaki sposób żyła, prowadziła rozmowy, wychowywała córkę... No ogólnie, byłam na nie. Tak o, po prostu. Wkurzało mnie, jak z siebie robiła istną "męczennicę agencji reklamowej", jak na siłę próbowała być "super i cool". Dopiero z czasem, gdy Warszawka zostaje za nami w powieści, gdy ruszamy na Mazury, nad Rozlewisko... zaczęłam ją powoli i ostrożnie lubić. Ale tylko lubić, bo wciąż miała cechy, które mnie denerwowały - była roszczeniowa, wszechwiedząca, idealna...  W jakiś jednak sposób "udomowiłam się" do sposobu narracji, do spojrzenia Gosi na świat... 
"Dom nad rozlewiskiem" to w sumie łagodna opowieść obyczajowa, pełna przyjaznego ciepła, prostoty i żadnych niespodziewanych zakrętów losu. Znajdziemy tu wszystko" śmiech, smutek, łzy, radość. Romans, miłość i rozczarowanie, zdradę, wybaczenie... tak, jak i w prawdziwym życiu. 
Nie ma tu cudów, nie ma fajerwerków, choć jest sporo idealizowania. Za dużo lania wody, rozwodzenia się bez potrzeby, prób "ucukierkowania aż do bólu zębów" - czego akurat w książkach nie lubię. Wszystko ma się układać wspaniale, matka księdza ma być "złą ale dobrą", pijany ukochany i tak jest ukochany, a przelotne romanse po drodze to i tak nie wprowadzają niczego, były zwyczajnie... drażniące.
No i niestety - czas na sporą dawkę minusów, mimo iż książka złapała się na całkiem wysoką punktację u mnie... Zacznijmy od postaci - są płaskie, papierowe, sztuczne, na siłę kreowane i napędzane, jakby autorka chciała z nich zrobić "lepsze wersje tego, co zna". Idealne dzieci, idealne sytuacje, idealni faceci, idealna społeczność. Nawet tragedia (śmierć dziewczynki) - szybko zostaje w tym "idealiźmie" zapomniana. Drażni też fakt, że niby Warszawa taka zła i niedobra... ale pieniążki i znajomości z Warszawy dobre. Cnotka od początku - ale trzy romanse się trafiły w książce. Nieładnie! Nieładnie też traktowało się Kaśkę - takie popychadło z niej zrobiono. Zamiast skupić się nieco nad osobą z chorobą umysłową, zrobiono z niej takie... popychadło. Jasne! ładnie, że uwzględniono chorą osobę, ale... Było to trochę niesmaczne.
Postać Gośki kojarzy mi się z niektórymi osobami, jakie znam. Obłudne, dwulicowe, pozornie kochające, ale potrafiące wyzyskiwać. Ale jednocześnie - dzięki tej książce, zobaczyłam też nieco inne, łagodne i ciepłe oblicze. Dowiedziałam się, że można budować swoje życie od nowa, rzucając wszystko w cholerę i jadąc w nieznane.
To dobrze.
I choć książka do moich "ulubienych" nie należy, to jednak ją zachowuję w pamięci. Jako swoistą przestrogę...



 Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz