wtorek, 7 listopada 2017

161. Rabunek i Maska - Nadieżda Myszlennik

Kocich łapek: 2
czytałam: 1 dzień
tłumaczenie: -
wydawnictwo: Novae Res  
data wydania: 2017 (data przybliżona)
cykl: -
seria: -
kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
stron: 146
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka, ze skrzydełkami 
ISBN: 9788380837393
cena z okładki: 27,00 zł
tytuł oryginalny: - 


 UWAGA! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
Dwóch kolegów podejmuje decyzję o obrabowaniu Galerii Beksińskiego. Uważają artystę za chorego psychicznie, a jego dzieła za brednie wariata, na których jednak można by było zarobić. Przyjeżdżają do Sanoka, by najpierw zrobić „wywiad”, podczas którego piorun wtrąca ich do zwierciadła na jednej z sal. Ich przewodnikiem zostaje Śmierć z czarnym psem. W czasie wędrówki diametralnie zmieniają... - coś takiego zachęciło mnie do przeczytania tej cieniutkiej pozycji. Do tego dochodzi jeszcze idea Beksińskiego, którego absolutnie uwiebiam... I tu pojawiło się bardzo mocne STOP.

 No, nie ukrywajmy. Zbigniew Beksiński genialnym artystą był. Świat przedstawiony na jego obrazach można interpretować absolutnie dowolnie. Jest tego tyle, że każdy znajdzie pomysł dla siebie, każdy odczyta obraz inaczej. W przypadku Nadieżdy Myszlennik - coś jednak poszło mocno nie tak. Niestety, ale tak to odbieram. Idea powieści o dwóch laikach, niedocenionych magistrów informatyki, którzy postanawiają ukraść obrazy Beksińskiego, by na tym zarobić - to pomysł niezły w koncepcji. Ale wykonanie było już po prostu bardzo kiepskie. Strażnik muzeum wzbudził moje uśmiechnięcie politowania, a idea z piorunem i późniejsze przedstawianie wszystkiego jak w szkole... 

 Pomijam już fakt, że będąc gdzieś w połowie opowiadania "Maska" po prostu zrezygnowałam z czytania. Już "Rabunek" był opowiadaniem złym, kojarzącym mi się mocno z ideą szkolnych interpretacji "co autor miał na myśli, opowiedz swoimi słowami". I faktycznie, każdy obraz interpretowany jest swoimi słowami, prosto i bezlitośnie. W którym momencie autorka przyznaje się, że idea takiego pisania zrodziła się... gdy w szkole syn miał opisać jakiś obraz. Serio!? Dlaczego!? przecież można było zrobić to o wiele lepiej, ciekawiej. A już końcówka "Rabunku" rozsmarowała mnie na ścianie swoją infantylnością. Na siłę, bez zastanowienia się, bo tak ma być. Wliczając w to nieoczekiwane i nagłe, cudowne "zakochanie się", oczywiście, jednoczesne. Bo czemu nie. Wiem, że nie każdy od razu jest mistrzem pióra, ale... no nie oszukujmy się. Jeśli przyznajemy się, że piszemy do szkoły synowi, to... zatrzymajmy się na tym etapie, nie wydawajmy od razu książek, dobrze? 

 To nie jest książka zła, tylko... no, łagodnie mówiąc, mocno słaba. Sam pomysł był dobry, ale wykonanie jest bardzo kiepskie. Nie czułam kompletnie klimatu ani muzeum, ani później zamku. Nie ratowały pozycji ani reprodukcje obrazów Beksińskiego - swoją drogą, kiepski wybór obrazów, były o wiele lepsze, ciekawsze do wyboru - ale nie ja wybierałam, ani czarno-białe, nie do końca przeze mnie zrozumiałe fotografie. Wrzucone na siłę, umieszczone, by zapchać strony? Za to strasznie drapało mnie zachowanie bohaterów - papierowych, przedstawionych ogólnikowo i bez polotu. ich zachowanie było mechaniczne i sztuczne, zaś dialogi tak naciągane, że śmiało można było zrobić z nich procę. Uhhh. Na samą myśl jest mi kiepsko. 

Podsumowując - książka ta ma bardzo wiele niespójności i dziur. Brakuje przemyśleń, logiczności i lekkości. Niczym szkolne wypracowanie, jest kanciastym potworkiem, który, choć czyta się szybko, jest ciężki i trudny w odbiorze. Niestety, ale nie polecam. 

Za możliwość zaopiniowania tej pozycji dziękuję wydawnictwu




1 komentarz:

  1. Nigdy nie kieruję się opinią jednej osoby, a więc recenzja Kag in Books dotycząca książki Nadieżdy Myszlennik „Rabunek i maska” nie odwiodła mnie od przeczytania pozycji, którą zaplanowałam. Myślę, że każdy ma prawo wyrazić swą opinię, ale nad negatywną oceną należy zawsze głęboko się zastanowić, żeby nie urazić autora, nie zniechęcić czytelnika i dać innym czas na wyrobienie sobie własnego zdania. Są ludzie, którzy bezkrytycznie przyjmują coś, co podaje się im gotowe na tacy, i to biorą. Ja należę do osób, które same chcą sprawdzić, ocenić, ale nigdy osądzać. Każdy ma prawo do swojego spojrzenia. Takie też ma autorka, tak myślę.
    Wcześniej zetknęłam się z malarstwem Zbigniewa Beksińskiego, gdyż byłam w muzeum w Sanoku. Przyznaję, że bardzo szybko opuściłam ten zacny budynek, albowiem obrazy przeraziły minie. Kiedyś wstrząśnięta byłam obrazami Jerzego Dudy – Gracza, ale świat przedstawiony przez Z. Beksińskiego był o wiele bardziej okrutny i groźny, nie na moją wrażliwość. Piszę „był”, bo właśnie po lekturze ”Rabunku i maski” zmieniłam zdanie. Zabrałam ją w długą podróż pociągiem i, proszę mi wierzyć, czytałam z zapartym tchem. Nawet kolorowe obrazy pomniejszone do formatu tej niewielkiej książki nie wydawały się straszne.
    Interpretacja ich przez autorkę otworzyła mi oczy; ja n i e w i d z i a ł a m tego. Wiem, że to jej subiektywne odczucie, ale gdyby nie ona, nigdy bym nie spojrzała na obrazy, bałam się ich treści, kolorów. Dzięki niej zatrzymałam się, spoglądam już bez lęku i mogę dzisiaj spokojnie dyskutować, chociaż Z. Beksiński nie jest moim ulubionym artystą i nigdy nie będzie. Jego obrazów nie powiesiłabym na ścianie swojego mieszkania, jednak są przerażające.
    Temat kradzieży właśnie obrazów Beksińskiego był celny. Bohaterowie też nie rozumieli jego twórczości, ale coś w nich pękło… Temat podróży w głąb, zmierzenie się z postaciami z obrazów artysty, uczucia, jakich doznali przeniesieni w inny wymiar, możliwość bycia bohaterem obrazu to temat nienowy, często wykorzystywany w literaturze, czy w filmie. Moim zdaniem pomysł ciekawy, bo któż z nas nie chciałby odbyć podróży w czasie, pytanie retoryczne. Taką podróż odbyli bohaterowie „Rabunku” i dzięki niej ujrzeli inny świat, zrozumieli mniej lub bardziej przesłanie prac artysty, a co najważniejsze, docenili jego geniusz. Ja też. I to jest wielka zasługa autorki.
    Podzieliła się z nami swoją wrażliwością, to jej subiektywna ocena, swoją musimy zdefiniować sami. Dlaczego te, a nie inne obrazy wybrała? Należałoby ją o to spytać, ale – moim zdaniem – każdy z nas ma swój gust, a o gustach się nie dyskutuje. Z. Beksiński to jej ulubiony artysta, nie musi być naszym ulubionym, ale wpisał się w kulturę Polski, więc powinniśmy go znać. Planowana kradzież obrazów genialnego artysty przez dwóch przyjaciół niezadowolonych ze słabo opłacanej pracy jest pretekstem tylko, aby móc je zinterpretować swoimi słowami, co autorka uczyniła. Wprowadziła postać Przewodniczki - Śmierci i jej kompana psa Barghesta… Pojawia się nawet postać samego mistrza Beksińskiego…
    Obaj młodzieńcy nie tylko że zmienią nielubiany zawód, powracając do spełnienia marzeń z dzieciństwa, oddając się pasji robienia tego, co naprawdę lubią, ale znajdują miłość. Nic to, że tak szybko nastąpi szczęśliwy finał… Kto z nas nie lubi, gdy na ekranie obejrzanego filmu pojawia się napis „Happy End”? Ja zakończyłabym nim książkę. Po takiej dawce lęku i grozy bijącej z obrazów Z. Beksińskiego tylko happy end pozwoli nam spojrzeć na świat z optymizmem. Ja właśnie tego oczekuję od lektury. I to otrzymałam.
    PS
    To była moja refleksja na temat „Rabunku”, o „Masce” napiszę kolejnym razem.

    HalBor

    OdpowiedzUsuń