niedziela, 12 listopada 2017

163. Troje przeciw Światu Czarownic - Andre Norton

Kocich łapek: 8
czytałam: 2 dni
autor: Andre Norton
tłumaczenie: Ewa Witecka
wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
data wydania: 18 września 2013
cykl: Cykl Estcarp (tom 3) 
kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
stron: 288
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 9788310117960
cena z okładki: 31,90 zł
tytuł oryginalny: Three against the Witch World 


 Simon i Jaelithe zaginęli bez wieści. Tymczasem los ich dzieci, trojaczków – Kyllana, Kemoca i Kaththei – jest zagrożony. Czarownice odkryły drzemiący w Kaththei Talent i pojmały ją, aby stała się jedną z nich. Kyllan i Kemoc postanawiają za wszelką cenę uwolnić siostrę ze szkoły czarownic. Brawurowa wyprawa rodzeństwa doprowadza do odkrycia dawno zapomnianej krainy i obudzenia drzemiących tam Mocy… a to dopiero początek niezwykłej wyprawy!


 Wracamy znów do Świata Czarownic, świetnie znanego z poprzednich części: Świat Czarownic i Świat Czarownic w pułapce. Tym razem, w tej części, skupiamy się na dzieciach Simona i Jaelithe. Narratorem jest Kyllan, to on opowiada o niezwykłych narodzinach jego i jego rodzeństwa, oraz o latach spędzonych w domu, pod opieką bardziej nianiek, niż rodziców. Mimo to, cała trójka spędza dzieciństwo całkiem szczęśliwie i w spokoju, bez nękania wojnami i niebezpieczeństwami, dopóki Czarownice nie dowiadują się, że Kaththea ma moc. Podstępem porywają dziewczynę i postanawiają ją uczyć. Bracia zaś wyruszają na wschód, gdzie odkrywają niezwykłą krainę, budzą też drzemiące tam moce... i nie spodziewają się tego, co może się wydarzyć. 

 Kelder został pokonany, Simon i Jaelithe zaginęli bez wieści. Wydawać się mogło, że dzięki temu zabiegowi świat Estcarpu został bezlitośnie wyczerpany i nie ma co próbować go ratować. A jednak, Andre Norton postanawia zmierzyć się znów z wykreowanym przez siebie światem. Pomysł zostaje stary i bez zmian: z punktu A do punktu B. Bohaterowie muszą przemierzać niezbadaną i obcą sobie krainę, wykonywać kolejne czynności - pozornie wszystko jest po staremu, choć nowe są postacie. A jednak, gdy przekraczamy bramy Escore, okazuje się, że nic nie jest po staremu, a to, co znamy zarówno my, czytelnicy jak i bohaterowie - wcale nie jest stare, ale kompletnie nowe. Wszystkiego należy na nowo się uczyć, na wszystko zwracać uwagę. Umiejętności trojaczków - magia Kaththei, strategiczne myślenie Kyllana oraz zdolności tropiciela Kemoca muszą współpracować znacznie ściślej, niż kiedykolwiek, jeśli ta trójka chce wykaraskać się z tarapatów...

 Przyznaję szczerze, że pozycje podobne do klasycznego RPG - czy książkowe czy filmowe, ostatnio mnie nieco znudziły. Ile bowiem można robić trasę: A-B-C-D? Na szczęście, u pani Norton nie da się nudzić, choć schemat wciąż jest mi świetnie znany. Trojaczki są niezwykłe, a jednocześnie bardzo interesujące. Ich historia, przedstawiona od chwili narodzin, a nawet wcześniej, w formie streszczenia poprzednich dwóch tomów - łyknęłam to jak pelikan rybkę. Z niejaką wdzięcznością, bo nieco czasu minęło od kiedy czytałam wcześniejsze tomy, więc dobrze było sobie wszystko odświeżyć. A później już poznajemy świat, w którym się wychowują. Nieco lepiej poznajemy ten świat, dowiadujemy się, co i jak. Zwłaszcza motyw Czarownic, podstępem wykradających dziewczynkę a później próbujących ją zatrzymać - był bardzo interesujący. Również idea Escore przypadła mi do gustu. Tajemnica obu miejsc, tajemniczy mur i wyparcie... Kurcze! Świetny pomysł na sesję ;) Ale w tym zachwycie czai się nutka rozgoryczenia: Escore jest troszkę niedopracowany, a historia drogi z niego i do niego, oraz tego, co się tam dzieje - troszkę zbyt ogólnikowa. Ale, mimo wszystko, czyta się dobrze.

 To typowe, szybkie czytadło fantasy. Magia, przygoda, wyprawa. Szybko, dużo, ale i trochę ogólnikowo. Nie ukrywajmy, autorka pewne rzeczy opisuje mocno szczegółowo, ale inne pomija albo ledwie napomyka o tym, co się dzieje - i domyślaj się czytelniku sam! To boli. Autorka po prostu trochę olała sprawę. Przynajmniej w tym tomie, jakby uznała, że "cykl sprzedaje się dobrze a ja nie mam pomysłu..." - i dlatego miałam taki jakiś drobny zgrzyt. Czegoś po prostu mi brakowało. Pomysłu. Jak pchnąć fabułę. O, tak, to dobre określenie - pomysł na pchnięcie fabuły w przód. Tak trochę na siłę. I jak lubię cały cykl, tak ta część okazała się dla mnie, mimo wszystko, trochę słaba. Kolejne sceny, kolejne wydarzenia - trochę na siłę, troszkę jakby sklejane z większych fragmentów, gdzie brakuje pewnych elementów spajających całość w jedno. 

 Nie mniej, czyta się dobrze, szybko. Braki fabularne i braki wyjaśnień co z czego nadrabia przyjemny język, jakim posługuje się autorka. 

 A postacie? Bliźniaki przedstawione są fajnie. Plastyczne. Ich umiejętności są zróżnicowane, ale wzajemnie się uzupełniają. Nie mniej, czegoś mi w nich brakowało, podobnie jak w pozostałych postaciach. No... cóż. Czegoś w nich brakowało, jakiejś iskry albo czegoś w taki sposób. Chyba najmocniej ucierpiała na tym Dahaun - jej osoba jest na tyle interesująca, że śmiało można by z niej wyciągnąć niesamowicie interesujący wątek. A to zostało po prostu nieco... olane. Szkoda.

 Okładka... o litości. Grafik co najmniej był pijany, prawda? Okładka jest po prostu ZŁA. Postacie na pierwszym planie są anatomicznie tak koszmarnie zepsute, że mocniej się nie da. Z dziką przyjemnością bym ją czymś zasłoniła i nigdy więcej na nią nie spoglądała. Brrrrr. Tu się wydawnictwo bardzo nie popisało.

 Podsumowując - "Troje..." to dobre, lekkie i mało wymagające czytadło z gatunku "magi i miecza". Bohaterowie niewymagający, trasa A-B-C-D, i szybka ale ogólna narracja. Z racji faktu, ze cykl bardzo lubię, daję nieco wyższą punktację. Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowanie, polecam wszystkim miłośnikom niezobowiązującej i niewymagającej fantastyki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz