Kocich łapek: 5
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: 28 listopada 2008
stron: 350
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: miękka, ze skrzydełkami
ISBN: 9788375062663
cena z okładki: 34,90 zł
tytuł oryginalny: -
Po raz trzeci wracamy nad Rozlewisko. Trzeci tom podobno "bestsellerowej" sagi, poświęconej losom mieszkanek "Domu nad rozlewiskiem". Tym razem mamy dwie narratorki: Gosię, która uważa, że jej życie jest w pełni ustabilizowane i ma swe miejsce na świecie, oraz Paula, która dopiero szuka dla siebie miejsca. Cóż. Rozlewisko udowadnia, że mimo niedoświadczenia lub doświadczenia, życie potrafi zaskakiwać...
Witaj nad rozlewiskiem. Domowy pensjonat, tchnący spokojem i radością domowego ogniska. To tu znajdziesz najsmaczniejsze domowe przepisy, znajdziesz spokój i radość życia. To tu Gosia, aktywna kobieta sukcesu z Warszawy znalazła spokój ducha, pogodziła się z mamą i założyła pensjonat, który wymaga od niej stałej uwagi. Ale i tu właśnie Paula znajduje swoje miejsce na ziemi, gdy całe jej życie zostaje wywrócone do góry nogami. Ta pierwsza może spędzać życie z ukochanym mężczyzną, i ze spokojem w duszy, bo z mamą jest pogodzona. Ta druga zaś dopiero szuka dla siebie miejsca, po trudnych wydarzeniach sprzed przyjazdu na Mazury. Obie w końcu znajdą dla siebie miejsce, ale wymagać to będzie poświęcenia, pracy i cierpliwości.
Z jednej strony bardzo cieszyłam się, że sięgnęłam po tą mocno infantylną powieść kobiecą, z drugiej nieco było mi żal. Bo... kurcze, kilka przepisów jest godnych wypróbowania! ;) Ale tak, poza tym, nie ma co ukrywać. Seria "rozlewiskowa" jest jak to rozlewisko właśnie - bagienny teren, który nieostrożnego czytelnika wsysa w siebie i nie chce oddać, a ratunku też nie ma specjalnie gdzie szukać. Wsysa swoją infantylnością, jednostajnym i nudnym sposobem prowadzenia narracji... a jednocześnie ciepłem i swoistym wzruszeniem. Ale ta narracja...
Zarówno Gosia jak i Paula są do siebie podobne. Obie mają problemy z mężczyznami, obie szukają ratunku i pogodzenia się z matkami. Tylko, że Gosia pogodziła się a Paula ma to dopiero przed sobą. To było sporym utrudnieniem w czytaniu. Ile można czytać o tym samym, ale innymi słowami, jednak tym samym tonem opisanym? Po dwóch tomach miałam dość, liczyłam, że zwieńczenie trylogii okaże się inne. Nie. Nie okazało się. Jedyną różnicą między obiema narratorkami, poza wiekiem rzecz jasna, była... ciąża. Spojler alert, pojawia się ciąża. I nie, nie Gosi. Koniec spojler alertu. Gosia ma sporo pracy, prowadząc pensjonat, próbuje pogodzić życie zawodowe z uczuciowym. Janusz na tym cierpi. Przy okazji ściąga do siebie Paulę, by pomóc jej nieco ogarnąć się w jej życiu - po studiach, po wycieczce do Francji, i po kilku nieudanych wyborach. Nie powiem, żeby wybory podejmowane przez obie były przeze mnie akceptowalne w jakiś sposób. Z częścią nie zgadzałam się w całej rozciągłości. Były one po prostu... no... nudne. Albo kiepskie, jakby na to nie spojrzeć. Jest tak bajkowo i tak cudnie, jak tylko może być w kiepskich komediach romantycznych, w jakich gra niejaki Karolak, a którego ja osobiście nie toleruję. Bo jest kiepski.
Dziękuję, koniec pieśni.
Autorka w tej części poruszyła tematy typowe dla powieści dla kobiet. Jest dom, macierzyństwo, miłość, kulinaria, związki. Dominuje nastrój tak pogodny i harmonijny, że wręcz zastanawiałam się, jakim cudem takie miejsce istnieje i jeszcze się nie nudzi. Cukierkowo, słodko aż do wymiotów. I nawet jeśli bohaterki trafiają na problem, który jest "wielki i trudny i musi wyboleć", to cierpliwie pozwalają na to "wybolenie się" problemu. Nie bacząc na to, ze momentami jest to zachowanie irracjonalne i kompletnie nie na miejscu.
Postacie? Płaskie, papierowe i cukierkowe. Prowadzone na jedno kopyto i identycznie. Po zamknięciu książki nie wiedziałam, kto jest kim - wszyscy zlewali się mi w jedno. Nie umiem nawet o nich więcej powiedzieć... :/
Okładka? Okładka to w ogóle, jakieś nieporozumienie, acz rozumiem, że nawiązuje do wcześniejszych dwóch części. Nie zmienia to faktu, że kompletnie do mnie nie przemawia.
Ogólnie rzecz ujmując. Nie rozumiem fenomenu pani Kalicińskiej. Miałko, powtarzalnie i słodko do bólu - to ma być przepis na sukces? Nierealne sytuacje, nierealni bohaterowie i teoria, że wszystko się ułoży - brzmi jak przepis na dobrą, babską literaturę. Ale skończyło się jak się skończyło. Brak jest zmian, powiewu świeżości. Miłośniczkom nudnych, takich samych i powtarzalnych powieści polecam. Osobom, które szukają czegoś nowego - odradzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz