Kocich łapek: 5
wydawnictwo: Mag
wydanie: I (22 września 2010)
wersja: e-book/posiadam
oprawa: -
ISBN: 9788374801812
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: Every Which Way But Dead
Wracamy do Cincinnati! Znów ramię w ramię z rudowłosą wiedźmą ziemi, ruszajmy w świat przygód i magii! Na okładce czytamy: "W Cincinnati nie ma czarownicy twardszej, seksowniejszej czy bardziej pokręconej od łowczyni nagród Rachel Morgan. Tym razem Rachel musi także zająć stanowisko w wojnie szalejącej w podziemiu miasta, ponieważ pomogła w aresztowaniu wampira, który był jego władcą – a także zawarła w tym celu układ z potężnym demonem, co mogłoby ją kosztować całą wieczność bólu, katuszy i upokorzeń." - i mówiąc szczerze, na tym spokojnie można poprzestać. Bo momentami jest za powtarzalnie.
Niestety, jak pisałam zdanie wyżej. Ten tom robi się nieoczekiwanie... powtarzalny. Mamy bowiem Rachel, która jest czarownicą magii ziemi - dobrą, zajmującą się amuletami i prostymi urokami. Nie ma sobie nic do zarzucenia. No, może poza tym, że dała się wciągnąć w pakt z demonem. No i że wsadziła za kraty najpotężniejszego wampira w okolicy. I że jej przyjaciółka chce z niej zrobić swego Potomka. I że jej przyjaciel, mały pixy, jest na nią obrażony, ukochany znika bez słowa, a ona sama wplątuje się w paskudną kabałę. I uczy się grać w kości! Poza tym, nie ma w powieści nic interesującego ;) Na poważnie jednak - dziać się dzieje, ale trochę przypomina to wszystko sinusoidę. Rachel wciąż odmawia pracy dla Trenta, ale ma poczucie winy z powodu jego ochroniarza. Mimo to, zgadza się z nim pracować (serio). Jenks jest obrażony i znika, podobnie jak Nick - i jak w przypadku tego drugiego tajemnicze zniknięcie może dać nam do myślenia i trochę pokombinujemy, tak z Jenksem, to chyba autorka nie miała pomysłu, co i jak. Za to pojawia się David, interesujący wilkołak. I pojawia się trochę mnie drażniący wątek romansu między Rachel a... hm. Czytający poprzednie części, kojarzycie wkurzającego typka, który farbuje włoski na blond? No właśnie. Na szczęście pojawia się wątek Saladana (ale o tym za chwilkę) i Ala. Czy wszystko uda się załatwić szczęśliwie? Czy Rachel pogodzi się z Jenksem, skopie tyłek demonowi i zobaczy wschód słońca? I co do tego wszystkiego ma była ukochana Ivy? Takie rewelacje tylko w Modzie Na Ra... "Każda magia jest dobra"!
Mówiąc uczciwie, ta część "Zapadliska" była dla mnie dość słaba. Rachel wciąż zachowuje się niczym rozwydrzona nastolatka z rozbuchanym ego, prawdziwa nastolatka miga tylko na kartach powieści kilka razy i nie zdoła nas wkurzyć tak, jak nasza rudowłosa czarownica. Trent wciąż jest sztywny i nudny, Kirsten nagle wkupuje się w łaski wszystkim (poza Ivy, która ma własne, iście nastoletnie humorki) i jest ogólnie, interesująco. Fabułę ratuje wątek Ceri - nie ukrywam, ciekawa jestem, kiedy Rachel w końcu wyda ją Trentowi. Oraz David, wilkołaczy agent ubezpieczeniowy. Ale nie zmienia to faktu, że mniej więcej do połowy jest nudno. Mało tu tego humoru z pierwszej części, który tak mnie uwodził i mało jest też akcji. Dopiero wątek walki z Salazarem sprawia, że robi się... absurdalnie! Niestety, ale tak to dla mnie wyglądało. Wyjście z Trentem na teren Salazara - dobra. Ale potem? Kolejne kroki, kolejne działania, postacie i sytuacje sprawiały, że miałam ochotę rytmicznie uderzać głową w stół. Serio? taka kompletna olewka i nic nikt się nie interesuje!? Uhhhhh... To było złe. Równie złe było branie odwetu na Salazarze. Pomijam jego wampirzą... e... sekretarkę? Kochankę? Ochroniarz? Czymkolwiek by ona nie była. Kim Harrison wyraźnie nie miała pomysłu na walkę, więc doprowadziła do iście absurdalnej sytuacji. Pomijam już głupotę Rachel, ale po prostu... no nie, wybaczcie, odrywałam się od książki, próbowałam sobie wyobrazić sceny, jakie były opisywane... i uznawałam, że albo potrzebuję więcej kawy albo potrzebuję więcej... ummm... kawy. Bo mój mózg pracował na za małych obrotach, ewidentnie. Niestety, trochę absurdalnie było.
A sama walka z Salazarem w wykonaniu Rachel i jej przeniesienie się w zaświaty? Im dalej w las, tym więcej drzew, wyraźnie nie było pomysłu, jak całość przestawić. Autorka strzeliła sobie w stopę. Po prostu, strzał w stopę i tyle, kompletnie mi się to nie podobało, co przedstawiła. Można było to zrobić w o wiele bardziej interesujący sposób. Ja rozumiem, że demony i te sprawy, ale..
Nawet pretensje Rachel, że staje się "czarną czarownicą" i że jej aura nbiera koloru demona, są jakieś miałkie. Chyba gdzieś coś mi umknęło...?
Nawet pretensje Rachel, że staje się "czarną czarownicą" i że jej aura nbiera koloru demona, są jakieś miałkie. Chyba gdzieś coś mi umknęło...?
No niestety, "Każda magia jest dobra" wcale nie jest taką dobrą książką, jaką myślałam, że będzie. Trafiło się mi słabo, średnio i bez fajerwerków. Sytuacje były naciągane, fabuła wyraźnie się miejscami przerywała i jakoś tak nie udawało się jej do końca spoić. Były też dziury, których nijak nie dało się załatać, a unikanie rozwiązania sytuacji nie pomagało. Ale - co zrobić. Dla mnie to po prostu, póki co, najsłabsza część cyklu.
A bohaterowie? Chyba poznałam ich wszystkich na tyle, by powiedzieć, że większość zrobiono na jedno kopyto. Schematyczni, podobni, nie wnoszący niczego nowego. Jedynym wyjątkiem poza Ceri, która wciąż jest dla mnie jedną, wielką niewiadomą - przynajmniej początkowo - był David, ale i on szybo w moich oczach spadł. Brakowało mi tu czegoś, jakiegoś fajerwerku, nieoczekiwanej zmiany w zachowaniu czy wydarzenia, które wymusiłoby na postaciach pokazać inną stronę swej osobowości. Ivy wciąż jest seksowna aż do wymiotów, Jenks ma kilka cali i przybiera pozy Piotrusia Pana, trent manipuluje wszystkimi... No, kurcze! Można chyba pokazać coś innego nawet u dobrze znanych osób!? Można...? Chyba jednak nie. Kurcze.
A bohaterowie? Chyba poznałam ich wszystkich na tyle, by powiedzieć, że większość zrobiono na jedno kopyto. Schematyczni, podobni, nie wnoszący niczego nowego. Jedynym wyjątkiem poza Ceri, która wciąż jest dla mnie jedną, wielką niewiadomą - przynajmniej początkowo - był David, ale i on szybo w moich oczach spadł. Brakowało mi tu czegoś, jakiegoś fajerwerku, nieoczekiwanej zmiany w zachowaniu czy wydarzenia, które wymusiłoby na postaciach pokazać inną stronę swej osobowości. Ivy wciąż jest seksowna aż do wymiotów, Jenks ma kilka cali i przybiera pozy Piotrusia Pana, trent manipuluje wszystkimi... No, kurcze! Można chyba pokazać coś innego nawet u dobrze znanych osób!? Można...? Chyba jednak nie. Kurcze.
Okładka też nie powala. Mówiąc uczciwie, ta okładka w ogóle mi się nie podoba. Sugeruje jakiś kiepski paranormal romance a nie dobre urban fantasy. A szkoda. Po prostu cały tom jest... słaby, no!
Podsumowując? "Każda magia jest dobra" to pozycja dla fanów cyklu i urban fantasy, ale trzeba traktować ją niejako z przymrużeniem oka. Jest dobrze, ale mogłoby być o wiele lepiej. Wątki nie są do końca rozwinięte, walki są naciągane. Niby jest dobrze, ale wyraźnie czegoś brakuje. Czego? Nie wiem. Póki co, Rachel Morgan ma u mnie tendencję spadkową. Zobaczymy, jak sobie poradzi w kolejnych częściach, które wciąż na mnie czekają...!
Nie słyszałam o tej serii, ale jak na razie nie mam jej w planach.
OdpowiedzUsuńJa dowiedziałam się o niej przypadkiem, robiąc porządki w moich pdf-ach. Pozycja zła nie jest, ale też nie ma szaleństwa. Na rozluźnienie jednak - warto sięgnąć. Kiedyś, w przyszłości ;)
Usuń