Kocich łapek: 7
wersja: pdf/posiadam
oprawa: -
ISBN: 9788374801478
oprawa: -
ISBN: 9788374801478
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: Dead Witch Walking
Czterdzieści lat temu, w wyniku badań genetycznych nad modyfikowaniem żywności, z laboratorium wymknął się wirus, który zabił część ludzkiej populacji, ale jednocześnie pozwolił na wyjście z ukrycia Inderlanderom (Inderlander to istota magiczna w tym świecie) - wiedźmom, łakom, wampirom, pixy i całej magicznej ferajnie. Nazwano to "Zmianą". Teraz ludziom przeszkadzają pomidory, a pewna ruda wiedźma z hukiem wylatuje z pracy, zamieszkuje z wampirzycą... Ta noc robi się coraz ciekawsza.
Rachel Morgan. Rudowłosa, płaska jak deska wiedźma, która podpadła swemu szefowi tak bardzo, że teraz zajmuje się najbardziej podłymi zajęciami. Właśnie takie jedno zastaje czytelnika: ma dorwać leprechauna. Bardzo poniżające zajęcie. W efekcie tego z hukiem odchodzi z pracy w ISB - Inderlandzkiej Służbie Bezpieczeństwa, wraz z nią jej była partnerka, najlepsza agentka i dość specyficzna przyjaciółka - wampirzyca Ivy. I tu zaczyna się cała seria mniej i bardziej niefortunnych wydarzeń, które sprowadzają się tylko do jednego - Rachel ma być martwa. Jej były szef, Denon, wydał na nią list gończy. Nikt bowiem nie odchodzi bezkarnie z ISB. Dodajmy do tego bogatego, tajemniczego pana Trenta, trochę pościgów i masę humoru - oto przepis na interesującą fabułę.
Nie ukrywam, że do urban fantasy podchodzę nieco ostrożnie. Jasne, że są pozycje, które mnie absolutnie kupują (Grobowa Wiedźma) ale były pozycje, które średnio mnie zauroczyły. Na fali popularności takie książki powstają niczym grzyby na deszczu. Dlatego długo zastanawiałam się, czy zaczynać cykl "Zapadliska", czy nie. Ostatecznie uznałam, że spróbuję - najwyżej, nie spodoba mi się, nie przeczytam kolejnych 5 części, jakie mam. W efekcie... dwa dni spędziłam nad czytnikiem, dusząc się momentami ze śmiechu (co wcale nie było wesołe, zwłaszcza, że przechodzę zapalenie krtani). Przyznać też muszę, że autorka dobrze wybrnęła z wątku zabijania głównej bohaterki - do tego dołożyła kilka pobocznych, które w zakończeniu powieści wciąż były otwarte... i to wzbudziło apetyt na więcej!
Fabuła jest w sumie prosta jak budowa cepa. Oto na ziemi pojawił się w wyniku badań genetycznych wirus, który wybił ludzi, ale pozwolił za to pojawić się Inderlanderom i żyć obok nich. Nie wszystkim się to jednak podoba; w końcu kto by chciał żyć, mając w sąsiedztwie łaka, wampira albo pixy? W Cincinnati, gdzie akcja się rozgrywa, istoty magiczne żyją w Zapadlisku - dzielnicy po drugiej stronie rzeki. Tam też mieszka Morgan. Wprawdzie mieszkanie ma dość nietypowe, ale z drugiej strony, dodaje tylko nutki smaczku do całości. Rachel jednak musi zaufać żyjącej wampirzycy, zdecydowanie niebezpiecznej, oraz 10-cm pixy, Jenksowi. Jest to tym trudniejsze, że Rachel była uczona ufać tylko samej sobie. Nie ma to jak trochę problemów!
"Przynieście mi głowę wiedźmy" to taki trochę miks: sensacja, thriller, trochę fantastyki. przyznaję, że autorka zgrabnie połączyła wszystko, rzuciła nieco odświeżenia na nurt urban fantasy. Czyta się dobrze, lekko, wciągająca szybko (prawie jak Bonda, TEGO Bonda!), ale... nie ma co ukrywać. Świat przedstawiony nie jest wolny od błędów. Przede wszystkim: 40 lat od Zmiany, a ludzie wciąż panicznie boją się pomidorów? Ludzkość została przetrzebiona, istoty magiczne wyszły na światło dzienne, więc (znów) ludzie nie zostali zamienieni w rolę bydła hodowlanego? Są jeszcze inne nieścisłości, ale jeśli zależy nam tylko na doskonałej zabawie, śmiało przemilczeć można ten problem i czytać. Nie ma skomplikowanej i ciężkiej fabuły, wszystko jest całkiem jasne i klarowne a wątki wciągają. I robię spojler: wątek romansowy, tak wydawałoby się, "oczywisty" w tego typu lekturach, tu jest znacząco przesunięty na bok. I ciężko dojść do tego, kogo ostatecznie Rachel wybierze... ;)
Jeden z nielicznych zgrzytów - to wciąż narracja pierwszoosobowa. Na litość boską! niektóre sceny były wręcz niemożliwe do opisania z TAKĄ precyzją, a całość utrzymana była niemal w rodzaju pamiętnikowej narracji. Nie ukrywam, że wciąż nie przekonuje mnie taki sposób prowadzenia akcji, bo sporo na tym się traci, bohaterowie też. Ale - podobno - nie można mieć wszystkiego.
A skoro już tak, o tych wyborach mowa, to może słów kilka o bohaterach? Nie jest ich wielu, ale przedstawieni są dobrze. Moją olbrzymią sympatię od początku wzbudza Jenks, dodatkowo jeszcze opisywany przez autorkę jako "miniaturowy Piotruś Pan". Ivy mnie denerwuje ze swoim zachowaniem, ale nie na długo. Kiedy w końcu zaczyna się wszystko klarować i wyjaśniać, zaczynam spoglądać na nią znacznie, hm, łaskawiej. A Rachel? Rachel to postać, z którą ciężko mi się było utożsamić, i nie chodzi o to, że ona jest czarownicą a ja nie. Owszem, polubiłam ją, ale... brakowało mi "tego czegoś" w niej. Jakiejś iskry, cholera, czy czegoś w ten deseń. Nie mniej, muszę przyznać, że w większości postacie nakreślone są dobrze i jasno - od razu wiadomo, kogo mamy lubić, a kogo nie lubimy. jest za to plusik.
Okładka, trochę rozmazana i pastelowa w niczym nie przypomina tych z kolejnych części książki, może poza rudowłosą główną bohaterką. Ale przyznaję. Przyciąga wzrok i zdecydowanie sprawia, że nie da się jej minąć obojętnie. Biorę to na plus. Tak, kolejny.
Podsumowując? "Przynieście mi głowę wiedźmy" to lekki thriller w klimatach urban fantasy. Czyta się go szybko, wybuchy śmiechu są gwarantowane, a kolejne, równolegle prowadzone wątki sprawiają, że ciężko oderwać się od lektury i niemal natychmiast chce się dostać kolejne części w swoje dłonie. Interesujące pomysły autorki, nietuzinkowa trójka przyjaciół oraz lekki, przyjemny styl sprawiają, że ochoczo sięga się po kolejne części. Ja polecam. Szczerze.
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Czterdzieści lat temu, w wyniku badań genetycznych nad modyfikowaniem żywności, z laboratorium wymknął się wirus, który zabił część ludzkiej populacji, ale jednocześnie pozwolił na wyjście z ukrycia Inderlanderom (Inderlander to istota magiczna w tym świecie) - wiedźmom, łakom, wampirom, pixy i całej magicznej ferajnie. Nazwano to "Zmianą". Teraz ludziom przeszkadzają pomidory, a pewna ruda wiedźma z hukiem wylatuje z pracy, zamieszkuje z wampirzycą... Ta noc robi się coraz ciekawsza.
Rachel Morgan. Rudowłosa, płaska jak deska wiedźma, która podpadła swemu szefowi tak bardzo, że teraz zajmuje się najbardziej podłymi zajęciami. Właśnie takie jedno zastaje czytelnika: ma dorwać leprechauna. Bardzo poniżające zajęcie. W efekcie tego z hukiem odchodzi z pracy w ISB - Inderlandzkiej Służbie Bezpieczeństwa, wraz z nią jej była partnerka, najlepsza agentka i dość specyficzna przyjaciółka - wampirzyca Ivy. I tu zaczyna się cała seria mniej i bardziej niefortunnych wydarzeń, które sprowadzają się tylko do jednego - Rachel ma być martwa. Jej były szef, Denon, wydał na nią list gończy. Nikt bowiem nie odchodzi bezkarnie z ISB. Dodajmy do tego bogatego, tajemniczego pana Trenta, trochę pościgów i masę humoru - oto przepis na interesującą fabułę.
Nie ukrywam, że do urban fantasy podchodzę nieco ostrożnie. Jasne, że są pozycje, które mnie absolutnie kupują (Grobowa Wiedźma) ale były pozycje, które średnio mnie zauroczyły. Na fali popularności takie książki powstają niczym grzyby na deszczu. Dlatego długo zastanawiałam się, czy zaczynać cykl "Zapadliska", czy nie. Ostatecznie uznałam, że spróbuję - najwyżej, nie spodoba mi się, nie przeczytam kolejnych 5 części, jakie mam. W efekcie... dwa dni spędziłam nad czytnikiem, dusząc się momentami ze śmiechu (co wcale nie było wesołe, zwłaszcza, że przechodzę zapalenie krtani). Przyznać też muszę, że autorka dobrze wybrnęła z wątku zabijania głównej bohaterki - do tego dołożyła kilka pobocznych, które w zakończeniu powieści wciąż były otwarte... i to wzbudziło apetyt na więcej!
Fabuła jest w sumie prosta jak budowa cepa. Oto na ziemi pojawił się w wyniku badań genetycznych wirus, który wybił ludzi, ale pozwolił za to pojawić się Inderlanderom i żyć obok nich. Nie wszystkim się to jednak podoba; w końcu kto by chciał żyć, mając w sąsiedztwie łaka, wampira albo pixy? W Cincinnati, gdzie akcja się rozgrywa, istoty magiczne żyją w Zapadlisku - dzielnicy po drugiej stronie rzeki. Tam też mieszka Morgan. Wprawdzie mieszkanie ma dość nietypowe, ale z drugiej strony, dodaje tylko nutki smaczku do całości. Rachel jednak musi zaufać żyjącej wampirzycy, zdecydowanie niebezpiecznej, oraz 10-cm pixy, Jenksowi. Jest to tym trudniejsze, że Rachel była uczona ufać tylko samej sobie. Nie ma to jak trochę problemów!
"Przynieście mi głowę wiedźmy" to taki trochę miks: sensacja, thriller, trochę fantastyki. przyznaję, że autorka zgrabnie połączyła wszystko, rzuciła nieco odświeżenia na nurt urban fantasy. Czyta się dobrze, lekko, wciągająca szybko (prawie jak Bonda, TEGO Bonda!), ale... nie ma co ukrywać. Świat przedstawiony nie jest wolny od błędów. Przede wszystkim: 40 lat od Zmiany, a ludzie wciąż panicznie boją się pomidorów? Ludzkość została przetrzebiona, istoty magiczne wyszły na światło dzienne, więc (znów) ludzie nie zostali zamienieni w rolę bydła hodowlanego? Są jeszcze inne nieścisłości, ale jeśli zależy nam tylko na doskonałej zabawie, śmiało przemilczeć można ten problem i czytać. Nie ma skomplikowanej i ciężkiej fabuły, wszystko jest całkiem jasne i klarowne a wątki wciągają. I robię spojler: wątek romansowy, tak wydawałoby się, "oczywisty" w tego typu lekturach, tu jest znacząco przesunięty na bok. I ciężko dojść do tego, kogo ostatecznie Rachel wybierze... ;)
Jeden z nielicznych zgrzytów - to wciąż narracja pierwszoosobowa. Na litość boską! niektóre sceny były wręcz niemożliwe do opisania z TAKĄ precyzją, a całość utrzymana była niemal w rodzaju pamiętnikowej narracji. Nie ukrywam, że wciąż nie przekonuje mnie taki sposób prowadzenia akcji, bo sporo na tym się traci, bohaterowie też. Ale - podobno - nie można mieć wszystkiego.
A skoro już tak, o tych wyborach mowa, to może słów kilka o bohaterach? Nie jest ich wielu, ale przedstawieni są dobrze. Moją olbrzymią sympatię od początku wzbudza Jenks, dodatkowo jeszcze opisywany przez autorkę jako "miniaturowy Piotruś Pan". Ivy mnie denerwuje ze swoim zachowaniem, ale nie na długo. Kiedy w końcu zaczyna się wszystko klarować i wyjaśniać, zaczynam spoglądać na nią znacznie, hm, łaskawiej. A Rachel? Rachel to postać, z którą ciężko mi się było utożsamić, i nie chodzi o to, że ona jest czarownicą a ja nie. Owszem, polubiłam ją, ale... brakowało mi "tego czegoś" w niej. Jakiejś iskry, cholera, czy czegoś w ten deseń. Nie mniej, muszę przyznać, że w większości postacie nakreślone są dobrze i jasno - od razu wiadomo, kogo mamy lubić, a kogo nie lubimy. jest za to plusik.
Okładka, trochę rozmazana i pastelowa w niczym nie przypomina tych z kolejnych części książki, może poza rudowłosą główną bohaterką. Ale przyznaję. Przyciąga wzrok i zdecydowanie sprawia, że nie da się jej minąć obojętnie. Biorę to na plus. Tak, kolejny.
Podsumowując? "Przynieście mi głowę wiedźmy" to lekki thriller w klimatach urban fantasy. Czyta się go szybko, wybuchy śmiechu są gwarantowane, a kolejne, równolegle prowadzone wątki sprawiają, że ciężko oderwać się od lektury i niemal natychmiast chce się dostać kolejne części w swoje dłonie. Interesujące pomysły autorki, nietuzinkowa trójka przyjaciół oraz lekki, przyjemny styl sprawiają, że ochoczo sięga się po kolejne części. Ja polecam. Szczerze.
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz