poniedziałek, 12 czerwca 2017

112. Mistrz - Katarzyna Michalak


Kocich łapek: 1
czytałam: 1 dzień
tłumaczenie: -
wydawnictwo: Filia 
wydanie: I (23 stycznia 2013)
cykl: Mistrz - Katarzyna Michalak (tom 1) 
gatunek: erotyka/romans
stron: 312
wersja: pdf/nie posiadam 
oprawa: - 
ISBN: 9788363622053
cena z okładki: 33,99 zł
tytuł oryginalny: -


 Pozwólcie, że zacytuję za samą "miszczyniom", panią Michalak: "Sonia wracając pewnego wieczoru z zajęć aerobiku przypadkowo dostaje się w macki cypryjskiej mafii, której bossem jest równie piękny, co niebezpieczny Raul de Luca. W jednej sekundzie życie młodej kobiety zmienia się nie do poznania, właśnie za sprawą de Luci, który wywozi ją na Cypr. Cypryjski dom czarnookiego mężczyzny - VillaRosa - staje się dla Sonii luksusowym więzieniem. Miejscem, w którym dziewczyna poznaje smak prawdziwej miłości, a także pierwszych cielesnych uniesień. Przepiękne krajobrazy Północnego Cypru stanowią doskonałe tło dla dramatycznych wydarzeń, których niemymi świadkami staną się ściany VillaRosy. To właśnie tam życie Sonii, Raula, Angeliki i Vincenta, głównych bohaterów "Mistrza", zmieni się na zawsze. Już nigdy nic nie będzie takie samo..." - tylko, że wywaliłam zbędne spacje. I nie, to nie jest żart. Niestety. Za co przepraszam...

 UWAGA: Za napisanie tego tekstu żaden wydawca, żadne wydawnictwo i żaden autor, nie mówiąc już o żadnym użytkowniku Internetu nie zapłacił mi ANI ZŁOTÓWKI. Dlatego, ja się pytam - gdzie są moje ciężkie milijony, które podobno dostać miałam za negatywną ocenę!? Nie dostałam niczego. A teraz zapraszam do lektury poniższego tekstu.


 Zanim cokolwiek - to dziś nie będzie typowa dla mnie recka. Nie. Uprzedzam szczerze i z góry. To będzie wylanie pomyj i próba odkupienia zła wszelkiego, jakie popełniono na literaturze. Rak oczu i chęć przemycia mózgu domestosem w jednym. 

 Tak.

 Ta książka po prostu jest ZŁA. I dlatego ja się pytam. Kto, do jasnej Anielci, wystawił TYLE pozytywów temu koszmarkowi!? No kto? Pomijam konta fałszywe, które autorka podobno zakładała, byle tylko podbijać swoje oceny (i wcale się nie zdziwię, jeśli to będzie prawda). Ale... Nie. Mniejsza z tym. Zapnijcie pasy. Będzie sztorm. Bardzo... shit sztorm...

Swego czasu, na jednej z grup FB wybuchła burzliwa dyskusja odnośnie "tfurczości" niejakiej pani Katarzyny Miszczuk. Tak, celowo wzięłam w  cudzysłów i zniekształciłam słówko "twórczość", bowiem jak mi bogowie mili, mało kiedy miałam możliwość czytania takiej... hm. Nie, nie grafomanii (acz aŁtoreczkę o to podejrzewam, że jest grafomanką, nikt o zdrowych zmysłach nie wydaje TYLU książek) ale jakiejś choroby wręcz. Obsesji pisania. O, tak, to dobre określenie. Pani Katarzyna bowiem cierpi na rodzaj maniakalnej psychozy (bez depresji), która nakazuje jej PISAĆ. I to pisać byle jak, byle co, byle było. PISAĆ. PISAĆ. PISAĆ. A to, że w jednym zdaniu-tasiemcu powstaje tyle bzdur, że łapałam się za głowę i po dziesięć razy czytałam, żeby przekonać się, czy aby ja na pewno czytałam TO zdanie? A co to komu przeszkadza? Ważne, że pani Katarzyna odcina kupony od sławy i uważa, że jej "dzieło" to erotyk najwyższych lotów...

 Więc, uwaga, zaczynam z wysokiego c i grubej rury jednocześnie, cytując (znów!) z bloga(ska) tejże pani, co następuje:

"Kolorytu tej powieści dodają niejednoznaczni bohaterowie, posiadający niejedną tajemnicę. Cielesne rozkosze często stają się dla nich "zasłoną", za którą ukrywają swoją prawdziwą naturę, własne pragnienia, marzenia i tęsknoty.


"Mistrz" to zupełnie nowa odsłona pisarskiego talentu Katarzyny Michalak. Autorka udowadnia tą powieścią, że nie boi się nowych wyzwań, a nic co ludzkie, nie jest jej obce. Sceny opisujące zbliżenia bohaterów, rozgrzeją zmysły niejednej czytelniczki, a dynamicznie rozgrywająca się akcja zapewnia wspaniałą rozrywkę. Książka gwarantuje również szereg wzruszeń oraz pobudza do refleksji nad zawiłościami ludzkiego losu."

 Pomijam już koszmarny kolor czcionki, który na różowym (tak) tle wygląda jeszcze gorzej. Za to skupię się na tym, co przedstawiłam wyżej, a co mi osobiście przez gardło - ewentualnie przez palce - przeleźć nie potrafi, bo zamiast "zachwytu" był płacz i zgrzytanie zębów. 

 Mamy JĄ. Piękną, cudowną, ochach idealną. Mamy JEGO. Och ach, ociekającego seksem szefa mafii. A, i pełnię kultury, normalnie, czerwonego dywanu brakuje. I mamy... Ee... COŚ. Przepraszam ja was bardzo za tą herezję, jaką właśnie popełnię w tym momencie, ale u licha! E.L. James miała przynajmniej jakąś FABUŁĘ (choćby kiepską, ale jednak) oraz "wewnętrzną boginię" u tej swojej kiepskiej jak tani papier toaletowy panny. I tak, mówię to ja, Jarząbek Kag - tak, w "Pięćdziesięciu twarzach Greya" przynajmniej została jakaś logika. Bzdurna, bo bzdurna, ale była! A tu... A tu po prostu mamy NIC. Jedno, wielkie NIC. Niestety, ale aŁtoreczka (jak już ją zdążono nazwać tu i tam i tego będę się trzymać), najwyraźniej zjadła za dużo cukru i wszystko było dla niej różowe i słodkie. Słodkiego i różowego mamy porywacza, który grzecznie proponuje równie naiwnej i słodkiej Sonii porwanie, potem lecimy na Cypr, gdzie chyba wszyscy chodzą nago i piep kochają się z każdym jak popadnie. Dosłownie. Ale zanim o tym, to zacznijmy od tego, że nasza "guffna bochatyrka" to, rzecz jasna, dziewica, która jest odporna na narkotyk, który uzależnia od pierwszego podania (ale nie ją), ale z miejsca ma sny "erotyczne" o "tru złym pszyszłym loffe". Może być źle? Zapewniam, jest jeszcze gorzej. Mamy więc Andżelikę (mhm), która jest niewinną i w ogóle och ach panienką, rzecz jasna z dobrego domu, która nie nosi bielizny, skąpo się ubiera i za zlecenie z miejsca robi lodzika. Tak, dobrze czytacie. Panna "z dobrego domu" zachowuje się jak podrzędna i tania "kobieta lekkich obyczajów", co by zadać nieco szyku całości. Mamy Raula i Vincenta, obu przystojnych i bogatych i kulturalnych i w ogóle, och ach - z czego to Raul staje się "tru prafdzifnym i jedynym loffe" Sonii. 

 I mamy wiele innych, bardzo dziwnych wydarzeń, których nie da się racjonalnie i na trzeźwo wyjaśnić. Gdzieś w połowie książki zwątpiłam i poszłam po drinka. Będąc pod koniec książki bezczelnie sączyłam z butelki wino, błagając Bachusa albo innych bogów, którzy akurat byli trzeźwi a odpowiedzialni za alkohol, by łaskawie pozwolili mi zapomnieć, co przeczytałam. Myślicie, że jakiś bóg się nade mną ulitował? Dobry żart - dostałam kaca po winie i kaca po książce. Podwójny kac! 

 No. Pomijam już masę bzdurnych zachowań, absolutnie nielogicznych zdań, i pozbawionych głębszego sensu rozmów "bochatyruf" - tego po prostu NIE DA SIĘ OPISAĆ. Postacie są papierowe i tak płaskie, że to śmiech na sali nawet nie jest. Są kiepskie, nie wnoszą niczego, a dialogi, jakimi się posługują, są sztuczne i kompletnie nieprzemyślane. Nie wiem, co jeszcze mogę napisać i powiedzieć, poza faktem, że "Mistrz" i wszelkie inne książki tej pani pisane są na jedno kopyto, podrzędnie i kiepsko. Co gorsza, zostały wydane przez szanujące się (podobno) wydawnictwa, które chyba nie koniecznie chciały zrobić korektę tekstu. Choć z panią Michalak nie wiadomo niczego w sumie. Okładka również jest nijaka, i choć nawiązuje nieco stylistycznie do okładki "Zmierzchu" - to treściowo jest źle. 

 Podsumowując. Po tej pozycji dostałam tak ciężkiego kaca moralnego (że w ogóle to przeczytałam) i książkowego, że kolejne dwa dni spędziłam na beztroskim omijaniu szerokim łukiem wszelkich możliwych książek. To pozycja zła, niedobra i absolutnie nie powinna pojawić się gdziekolwiek, poza szufladą aŁtoreczki. Pozbawiona sensu i logiki, płaska i kiepska - absolutnie nie zasługuje na nic. 

 Nie polecam. Bardzo nie polecam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz