Kocich łapek: 6,5 (na zachętę, bo pełnej 7 nie dam;))
wydawnictwo: Poligraf
wydanie: I (29 października 2014)
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: miękka, lakierowana
ISBN: 9788378562566
cena z okładki: 39,90 zł
tytuł oryginalny: -
Debiutancka powieść autora "Pod podszewką magii" pozwala nam poznać historię poznania grupy nietypowych przyjaciół, pod przywództwem ekscentrycznego profesora Kocha. Całość zaczyna się dość zagadkowo - w różnych częściach Polski nagle znikają młode, ładne dziewczyny. Nie ma jednak żadnego śladu, dlaczego tak się dzieje. Na trop wpada jednak przypadkowo komisarz Bielski... I tak zaczyna się jedna z pozornie ciekawszych kryminalnych powieści, jakie ostatnio czytałam.
W różnych częściach Polski znikają młode kobiety. Znikają całkowicie bez śladu, nie wiadomo też w jakim celu. Wydaje się, że to sprawa kompletnie beznadziejna i pozbawiona szans na ratunek. Jednak - zdarza się sukces i swoisty cud! Przez przypadek policjantka z Nowego Romanowa odkrywa, co łączy te zaginięcia. Ale to, że udało się zdobyć klucz, nie znaczy, że uda się złapać mordercę - personę tak doskonale zorganizowaną i tak sprytną w swych poczynaniach, że niemal nie do złapania. Nawet w przypadku konfrontacji z policją, ten wymyka się przez palce niczym woda, by znów zadawać cierpienie i ból w tylko sobie znany, przerażający sposób. Dlatego do akcji wkracza dość nieoczekiwana grupa: profesor, komisarz, student... Średnio mają wspólne mianowniki z morderstwem, ale jednak - połączenie kilku różnych dziedzin oraz nowoczesnych technik i racjonalnego myślenia pozwala odkryć wzór i motywy, oraz - być może - zapobiec kolejnym, makabrycznym zbrodniom...
"Tworzywo" to nawet dla niektórych interesująca pozycja z gatunku "thrillerów chrześcijańskich" - tak, o dziwo, istnieje coś takiego. Tu klasyczny gatunek łączy się z tym, co nadprzyrodzone, niezwykłe. Przyznam szczerze, że absolutnie nie spodziewałam się czegoś podobnego, więc trochę się zaskoczyłam - czy mile, to nie wiem - choć nie ukrywam, że chrześcijaństwo mnie nie przekonuje specjalnie. Bohaterowie powieści, poza nowoczesnymi technikami śledczymi mają do dyspozycji... modlitwę, która, jak się okazuje, jest równie skuteczna ;) No tu tak trochę parsknęłam śmiechem. Ale, wiara i opinia o niej jest jak dupa - każdy ma swoją i nie koniecznie wymagane jest obnoszenie się z nią. Więc, biorąc to na karb fikcji literackiej, czytałam dalej. Mamy więc bad guy'a - osobnika, który ma swoją wizję zmiany świata za pomocą zbrodni. Ale mamy i good guy'a - typka, który za mocą modlitwy i różańca gotów jest opowiedzieć o istnieniu innych wymiarów, mocach dobra i jasnej strony księżyca ;) Taka trochę "autorska wizja świata" zgodna z przekonaniami autora. Nie kupiłam tego - przepraszam. Zwyczajnie, brzmiało to dla mnie absurdalnie na tyle, że po prostu kilka razy zaniosłam się śmiechem, aż do popłakania i pokręciłam głową. Ciężkie jest życie ateisty... ;)
Fabuła jest więc prosta - mamy "tego złego", który chce zniszczyć wiarę chrześcijańską oraz "tych dobrych", którzy stoją po stronie... e... dobra? Kościoła? Tu miałam już solidny zgrzyt. Niestety, ale w tym momencie książkę musiałam na kilka dni odłożyć, nabrać oddechu i pokręcić głową, by wrócić do czytania dalej. O bohaterach samych za chwilę słów kilka dodam, póki co, wracając do fabuły... Sporym problemem jest to, że akcja jest prosta i liniowa: podążamy z punktu A do punktu B, nie zastanawiamy się nad niczym, mamy jasno wytyczony cel i fabuła poboczna nie istnieje. Brakuje charakterystyki, opisu danego miejsca, dodania jakiejś akcji, przypadkowego przechodnia albo spadającego liścia. Czegokolwiek, co sprawiłoby, że czytelnik, niczym ten koń z klapkami na oczach, ślepo podąża za bohaterami, a nie ma szans zobaczyć czegoś z boku. Strasznie... hm. Schematycznie potraktowano fabułę tutaj. Ale, nie jest znów tak źle jednak - idea "tego złego" i tytułowego "Tworzywa" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Ten wątek czytało się akurat bardzo dobrze. Sama idea była... ciekawa. Nie ma co. Rozczarował mnie jednak, skoro już o wątkach mowa, element paranormalny. Niby jest, ale potraktowany został po macoszemu i w sposób bardzo ogólnikowy. Oki, mamy opisy, co jak, gdzie i kiedy, ale nie są one wciągające na tyle, by osobie zainteresowanej tematem zaimponować. Szkoda.
Ale, na szczęście jednak, autorowi udało się mnie zainteresować ogólnie i pozwolić, bym śledziła fabułę. Samo zakończenie również było... zaskakujące i niezłe, co w porównaniu z wcześniejszymi, nieco słabszymi stronami, dało pozytywny, końcowy efekt zaspokojenia mojej ciekawości. Wykreowany świat okazał się realistyczny, styl autora dobry, jednak mimo wszystko, czegoś mi brakowało. Czegoś, co w moim pierwszym spotkaniu z panem Chrząszczem - "Pod podszewką magii" mnie całkiem zauroczyło i wciągnęło. Ale podejrzewam, że tu problemem był debiut i jeszcze nie do końca "wyrobiony" warsztat pisarski.
Dlatego - cóż. Fabułę odebrałam jako mocno sinusoidalną. Jak już jest dobrze i mam wrażenie, że akcja pobiegnie w przód jak ten rączy rumak - to nagle spadam jak kamień w wodę, i męczę się nad kolejnymi stronami, z trudem skupiając swoją uwagę na literkach. A potem znów, zagęszczenie akcji... wzrosty... i spadki. Uhhh. Żołądek od tego może zaboleć, nie mówiąc już o głowie.
Bohaterowie. Ojej... tu bardzo, ale to bardzo zmarnowano ich potencjał. W "Pod podszewką magii" już było o wiele lepiej, tu jednak miałam wrażenie, że po prostu są... i tyle. Błyskawicznie widzimy, która postać jest dobra, a która zła. I na tym się kończy. Nie ma charakterystyki, jakiegoś elementu, który będzie odnosić się tylko do danej persony i sprawi, że stanie się przez to oryginalna i odmienna od reszty. Tu mamy zwyczajnie problem, bo wszyscy wydają się tacy sami. Nie jest istotne, po której stronie mocy stoją: wycięci z jednego wzornika, nie zapadają kompletnie w pamięć. Po skończeniu książki znajomy zapytał mnie o to, kto mi się najbardziej z bohaterów podobał. Z łapką na sercu, nie potrafiłam wymienić nikogo - pustka we łbie. W końcu stwierdziłam, że chyba tylko profesor Koch - najbardziej wyrazista z "dobrych" postaci, która wyraźnie ciągnie wszystko w przód, oraz - co chyba oczywiste, morderca.
Okładka... Huh, o okładce powiem niewiele. Średnio przypadła mi do gustu. Jasne, wydaje się być nieoczywista, czarno-biały akt kobiecy pokryto czymś, co wygląda jak bazgroły dziecka, albo "miszczowanie w paincie" ;) Tak trochę niepokojąca jest. I... chyba tyle. Ni ziębi ni parzy, a mnie po prostu jest obojętna.
Więc, ogólnie i podsumowując? "Tworzywo" to debiut literacki, z którym warto się zapoznać. Spróbować czegoś nowego, zanurzyć się nieco w świat wiary chrześcijańskiej i wizji "dobra i zła" w nieco odmiennym rozumieniu, niż przyjęło się widzieć i uznawać. Autor już w tej książce pokazuje, że potrafi, że umie i że ma "świetne pióro", choć jest trochę niedociągnięć. Nie mniej, czyta się dobrze. Jeśli ktoś szuka thrillera, który porusza się w nieco innej niż zwykle konwencji - zdecydowanie dobrze trafi. Ja polecam również. A czy znów po tą pozycję sięgnę? Zapewne tak, za kilka lat. Choćby po to, by sprawdzić, czy to, co mi się teraz średnio podobało - w jakikolwiek sposób zostanie odebrane inaczej. Lepiej ;)
Fabuła jest więc prosta - mamy "tego złego", który chce zniszczyć wiarę chrześcijańską oraz "tych dobrych", którzy stoją po stronie... e... dobra? Kościoła? Tu miałam już solidny zgrzyt. Niestety, ale w tym momencie książkę musiałam na kilka dni odłożyć, nabrać oddechu i pokręcić głową, by wrócić do czytania dalej. O bohaterach samych za chwilę słów kilka dodam, póki co, wracając do fabuły... Sporym problemem jest to, że akcja jest prosta i liniowa: podążamy z punktu A do punktu B, nie zastanawiamy się nad niczym, mamy jasno wytyczony cel i fabuła poboczna nie istnieje. Brakuje charakterystyki, opisu danego miejsca, dodania jakiejś akcji, przypadkowego przechodnia albo spadającego liścia. Czegokolwiek, co sprawiłoby, że czytelnik, niczym ten koń z klapkami na oczach, ślepo podąża za bohaterami, a nie ma szans zobaczyć czegoś z boku. Strasznie... hm. Schematycznie potraktowano fabułę tutaj. Ale, nie jest znów tak źle jednak - idea "tego złego" i tytułowego "Tworzywa" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Ten wątek czytało się akurat bardzo dobrze. Sama idea była... ciekawa. Nie ma co. Rozczarował mnie jednak, skoro już o wątkach mowa, element paranormalny. Niby jest, ale potraktowany został po macoszemu i w sposób bardzo ogólnikowy. Oki, mamy opisy, co jak, gdzie i kiedy, ale nie są one wciągające na tyle, by osobie zainteresowanej tematem zaimponować. Szkoda.
Ale, na szczęście jednak, autorowi udało się mnie zainteresować ogólnie i pozwolić, bym śledziła fabułę. Samo zakończenie również było... zaskakujące i niezłe, co w porównaniu z wcześniejszymi, nieco słabszymi stronami, dało pozytywny, końcowy efekt zaspokojenia mojej ciekawości. Wykreowany świat okazał się realistyczny, styl autora dobry, jednak mimo wszystko, czegoś mi brakowało. Czegoś, co w moim pierwszym spotkaniu z panem Chrząszczem - "Pod podszewką magii" mnie całkiem zauroczyło i wciągnęło. Ale podejrzewam, że tu problemem był debiut i jeszcze nie do końca "wyrobiony" warsztat pisarski.
Dlatego - cóż. Fabułę odebrałam jako mocno sinusoidalną. Jak już jest dobrze i mam wrażenie, że akcja pobiegnie w przód jak ten rączy rumak - to nagle spadam jak kamień w wodę, i męczę się nad kolejnymi stronami, z trudem skupiając swoją uwagę na literkach. A potem znów, zagęszczenie akcji... wzrosty... i spadki. Uhhh. Żołądek od tego może zaboleć, nie mówiąc już o głowie.
Bohaterowie. Ojej... tu bardzo, ale to bardzo zmarnowano ich potencjał. W "Pod podszewką magii" już było o wiele lepiej, tu jednak miałam wrażenie, że po prostu są... i tyle. Błyskawicznie widzimy, która postać jest dobra, a która zła. I na tym się kończy. Nie ma charakterystyki, jakiegoś elementu, który będzie odnosić się tylko do danej persony i sprawi, że stanie się przez to oryginalna i odmienna od reszty. Tu mamy zwyczajnie problem, bo wszyscy wydają się tacy sami. Nie jest istotne, po której stronie mocy stoją: wycięci z jednego wzornika, nie zapadają kompletnie w pamięć. Po skończeniu książki znajomy zapytał mnie o to, kto mi się najbardziej z bohaterów podobał. Z łapką na sercu, nie potrafiłam wymienić nikogo - pustka we łbie. W końcu stwierdziłam, że chyba tylko profesor Koch - najbardziej wyrazista z "dobrych" postaci, która wyraźnie ciągnie wszystko w przód, oraz - co chyba oczywiste, morderca.
Okładka... Huh, o okładce powiem niewiele. Średnio przypadła mi do gustu. Jasne, wydaje się być nieoczywista, czarno-biały akt kobiecy pokryto czymś, co wygląda jak bazgroły dziecka, albo "miszczowanie w paincie" ;) Tak trochę niepokojąca jest. I... chyba tyle. Ni ziębi ni parzy, a mnie po prostu jest obojętna.
Więc, ogólnie i podsumowując? "Tworzywo" to debiut literacki, z którym warto się zapoznać. Spróbować czegoś nowego, zanurzyć się nieco w świat wiary chrześcijańskiej i wizji "dobra i zła" w nieco odmiennym rozumieniu, niż przyjęło się widzieć i uznawać. Autor już w tej książce pokazuje, że potrafi, że umie i że ma "świetne pióro", choć jest trochę niedociągnięć. Nie mniej, czyta się dobrze. Jeśli ktoś szuka thrillera, który porusza się w nieco innej niż zwykle konwencji - zdecydowanie dobrze trafi. Ja polecam również. A czy znów po tą pozycję sięgnę? Zapewne tak, za kilka lat. Choćby po to, by sprawdzić, czy to, co mi się teraz średnio podobało - w jakikolwiek sposób zostanie odebrane inaczej. Lepiej ;)
Za możliwość recenzji tej książki dziękuję autorowi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz