KiB w sieci

środa, 14 czerwca 2017

115. Amulet szalonego Boga - Michael Moorcock


Kocich łapek: 8
czytałam: 1 dzień
autor: Michael Moorcock
tłumaczenie: Andrzej Leszczyński
wydawnictwo: Amber
wydanie: I (1991 (data przybliżona))
cykl: Historia Runestaffa (tom 2)
gatunek: fantasy/science fiction
stron: 208
wersja: papierowa/posiadam 
oprawa: twarda, lakierowana
ISBN: 8385079947
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: The Mad God's Amulet


 "Amulet szalonego Boga" to już druga odsłona cyklu o Magicznej Lasce i jej sługach. Pełna niebezpieczeństw droga księcia Doriana kiedyś musi się zakończyć. Klejnot został zdezaktywowany, czas więc powrócić. Nic nie jest tak proste, jak się może wydawać... Odległa przyszłość przedstawiona jako równie odległa przeszłość? Nieoczekiwani przyjaciele wśród wrogów? Panie Moorcock! Rozpieszcza nas pan!



 Kryształ umieszczony w czaszce księcia Doriana Hawkmoona, znanego nam już z pierwszej części historii Magicznej Laski, został unieszkodliwiony. Książę może odpocząć - w końcu nie donosi wbrew sobie przerażającemu cesarzowi o wszystkim. Chce wracać do przybranej ojczyzny, do Kamargu, do ukochanej Yisseldy. Sęk w tym jednak, ze Kamarg znajduje się po drugiej stronie Europy, a przygody księcia zagoniły go daleko w świat, niemal pod Ukrainę. Książę jednak nie traci nadziei - wraz z wiernym przyjacielem Oladhanem rzuca wyzwanie światu. Przepływając przez morze Śródziemne nieoczekiwanie ich statek zostaje zaatakowany przez sługusów Szalonego Boga, a sam Dorian ratuje swego najgorszego wroga - i chcąc nie chcąc, musi zawszeć z nim pakt. Co więcej, dowiaduje się, że jego ukochana została porwana i wcielona w służbę Szalonemu Bogu. Chcąc nie chcąc, trójka bohaterów musi wyruszyć na Ukrainę i zmierzyć się z przeciwnikiem, który nosi Czerwony Klejnot, amulet przysługujący wyłącznie słudze Magicznej Laski... 

 Zasiadając do lektury "Amuletu..." spodziewałam się co najmniej poziomu poprzedniej części - dobrej, ale nieco przewidywalnej fabuły z jasnymi, czarno-białymi postaciami i typową przygodą. Okazało się, że ten tom znacznie przebił swego poprzednika. Wszystko za sprawą niejakiego D'Averca, nieprzewidywalnego oficera granbretańskiej armii. Dzięki niemu właśnie do samego końca nie wiemy, po czyjej tak naprawdę jest stronie... ale nie uprzedzajmy faktów ;) Michael Moorcock pokazał swój kunszt i sprawił, że opowieść o Hawkmoonie niemal "połknęłam" w jedno popołudnie, przy okazji rozkoszując się mroczną i ponurą wizją przyszłości. Choć może nie do końca tak ponurą. Tajemnicze miasto Soryandum i jego mieszkańcy udowodnili, że można stworzyć coś niezwykłego w dość, wydawałoby się, przewidywalnym świecie. 

 Znów bowiem mamy ponury i pusty świat, który walczy z imperium Granbretańskim. Tym razem jednak samego Imperium jest o wiele mniej, choć czujemy jego oddech na karku w czasie lektury. Więcej uwagi poświęcono dziwnemu Mrocznemu Rycerzowi oraz samej Magicznej Lasce. Domysł goni domysł dzięki temu. Nie brakuje też pojedynków i spektakularnych walk. Tak, zwłaszcza te walki i wszelkie potyczki sprawiają, że czytało się tą książkę błyskawicznie. Fabuła, choć wydaje się prosta - uratowanie ukochanej i powrót do domu - wcale jednak nie jest taka prosta. Autor chętnie rzuca bohaterowi kłody pod nogi i jednocześnie sprawia, że Dorian w końcu staje się mężczyzną. Wciąż jest dobry i "biały", ale dla równowagi wprowadzono D`Averca - mężczyznę, który nie wiadomo, po której stronie jest tak do końca. Ale to dobrze, w tym świecie bieli i czerni taka wyraźna szarość świetnie działa. Ja to kupiłam. 

 Bohaterowie... tu nie ma tajemnicy. Wciąż dzielą się na białych i czarnych, księżniczka Yisselda wciąż przypomina mi słabą niewiastę, jaką oglądać można na filmach z lat 60-tych, gdzie kobiety były słabe i piszczały, a mężczyźni silni i waleczni. Choć nie powiem, motyw z jej przemianą i poddaniem się woli Czerwonego Klejnotu był zaskakująco interesujący. Największe jednak i najlepsze wrażenie zrobił na mnie właśnie D`Averca. Postać tak specyficzna i różna pod wieloma względami, że nie sposób jej scharakteryzować. Nie wiadomo, czy jest biała czy czarna, wciąż krąży na tej granicy między dobrem a złem. Dla mnie? Miodzio!

 Okładka - tradycyjnie, Frank Frazetta. Czy można się nie zachwycać tą ilustracją? Po prawdzie tytuł powieści ułożony w kształt sztandaru nieco koliduje z całością, ale co tam. To wszak obraz Frazetty! Możemy wybaczyć ;)

 Podsumowując - mi osobiście, jako zagorzałej fance Moorcocka - "Amulet..." sprawił niesamowitą frajdę. Czytało się mi szybko, dobrze i co najważniejsze - całkowicie mnie pochłonęła lektura. pozostaje mi tylko polować na pozostałe dwie części (chce mieć wydanie właśnie to, Amberowskie, w formie papierowej), by cieszyć się faktem historii Magicznej Laski. A czytelnikom życzyć mi pozostaje tylko rozkoszowanie się lekturą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz