Kocich łapek: 7
wydawnictwo: Amber
wydanie: I (1991 (data przybliżona))
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: twarda/lakierowana
ISBN: 8385079912
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: The jewel in the skull
Michael Moorcock uważany jest za jednego z ojców fantastyki i science fiction. Dla mnie jest nawet jednym z ojców "barbarzyńców", a w zasadzie to bardziej "wujków", bo wszak jedynym i słusznym ojcem tego, co nazywam "barbarzyńćami" jest jedyny i słuszny i niech bogowie mają go zawsze w opiece Robert E. Howard. Nie mniej jednak - książka, która napisana została w latach 60-tych ubiegłego stulecia wciąż zachowuje sentymentalną nutkę, do której wraca się z przyjemnością...
Fabuła jest prosta i jasna, niczym budowa cepa. I zaczyna się równie prosto - oto hrabia Brass patroluje tereny wokół swego zamku. Robi się późno, bagna stają się niebezpieczne. I w końcu następuje nieuniknione - starcie z baragonem, wynaturzoną bestią, która kiedyś była człowiekiem. Hrabia Brass musi użyć swego sprytu, by przeżyć... A potem poznajemy Doriana Hawkmoona, głównego bohatera powieści, księcia Köln, złapanego w zasadzkę w czasie wojny między armią Granbretau - Mrocznego Imperium a wojskami Germanii. Złapany i więziony, książę zostaje poddany tajemniczemu rytuałowi, dzięki któremu Imperator Granbretau będzie widział każde posunięcie księcia. A na koniec, nasz bohater zostaje wysłany do hrabiego Brassa, aby poznać jego słabości i pozwolić Mrocznemu Imperium przejąć władzę nad tym upartym zakątkiem Europy... Dodatkowo ma warunek - jeśli porwie Ysseldę, córkę hrabiego, prowincja Hawkmoona stanie się wolna od ucisków Mrocznego Imperium. Sytuacja jednak szybko znacząco się komplikuje, a nieoczekiwana pomoc sprawi, że już nic nie będzie proste...
Michael Moorcock stworzył futurystyczną, ale mroczną wizję świata, w którym cywilizacje upadły, a ludy, które przetrwały, stały się niemal barbarzyńcami. Świat zmutował, stał się obcy i dziki, magia i nauka zaś idą ramię w ramię. Granbretau, czyli Wielka Brytania, staje się Mrocznym Imperium - miejscem, w którym szaleństwo idzie w ramię w ramię z potęgą. Tu słowem jest siła i władza, oraz Zakony, których członkowie noszą charakterystyczne, zwierzęce maski - i stąd też ich nazwy: Wilk, Dzik, Modliszka, Wąż... Nie wszystkie miejsca w Europie jednak poddają się Imperium, mającemu zakusy na Amerykę i Komunę Azjatycką (czyli po prostu Rosję i Azję). W całym tym dziwnym bałaganie wręcz pojawia się książę Dorian Hawkmoon - władca Köln. Porwany, poddany wprawieniu tytułowego klejnotu w czaszkę ma stać się przyszłym mieczem Imperium. Ten jednak buntuje się... i staje się głównym wrogiem tych złych. Ucieka, chcąc chronić ukochaną i zniszczyć tych, którzy uczynili mu krzywdę. Jednocześnie zaś dowiaduje się, że jest Sługą Magicznej Laski. Co to? Dlaczego? Na co? Tego nie wiadomo. Wiadomo, że jest jednym z wybrańców, mających zmienić losy przyszłości...
Choć wydawać się może, że fabuła jest banalna i prosta, to jednak styl autora absolutnie wciąga i nie można się od książki oderwać. Po prostu się czyta, nie bacząc na nic. Książka, którą wielu uznaje za "słabą" dla mnie jest absolutnie świetnym dokonaniem z pogranicza fantasy i science fiction. Jasne, fabuła momentami jest prosta do bólu i nie wymaga myślenia. Ale jednocześnie to wzruszająca, sentymentalna podróż w czasy, kiedy książki jasno określały, co jest dobre a co złe, charaktery zobrazowane wyraźnie (choć nie do końca, zdziwicie się momentami!) - w odróżnieniu od dzisiejszych pozycji, które, choć często mocno rozbudowane, w większości nie posiadają wyraźnie zarysowanych postaci czy też historii. Po prostu się "snują" ;) Tu mamy trochę walki, trochę akcji i wydarzeń, które potrafią porwać, choć kompletnie się tego nie spodziewamy - mimo tej wściekle liniowej fabuły.
A skoro o postaciach mowa - co tu dużo powiedzieć. Są proste, jasne, wyraźne i... no płaskie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Główni bohaterowie jasno są określeni - ci są "dobrzy" a ci są "źli". Jeśli jednak zaczniemy wczytywać się w książkę, zauważymy, że to tylko pozorny odbiór. Im dalej w las, tym więcej drzew - Michael Moorcock postarał się, aby postacie zapadały w pamięć i wzbudzały momentami skrajne emocje. Choć nie ukrywam, że Ysselda jest akurat świetnym przykładem - w tym tomie akurat - postaci prostej i płaskiej. Głupiutkiej, naiwnej i zakochanej dziewczyny, która po prostu się poddaje. Ale w całokształcie, nie jest źle.
Okładka... ah, okładka. Jestem absolutną fanką Franka Frazetty - dlatego nie mogłam ukryć pisku radości na sam widok jednego z jego dzieł. Mroczna, skąpa w wyrazie okładka z lekko barbarzyńskim i fantastycznym motywem? Świetnie wpasowuje się w całość powieści. Dla mnie bomba i poproszę o śliniak ;)
Podsumowując - "Klejnot w czaszce" to kawał świetnej fantasy, która, choć napisana pod koniec lat 60-tych ubiegłego wieku, wciąż potrafi porwać i zaskoczyć. Mieszanina przeszłości i przyszłości świetnie sprawdza się w ciągu wieczora czy dwóch, porywa i zaskakuje. I zostaje w pamięci na długo. Ja? Polecam gorąco. Wszystkim, wliczając w to osoby, które wciąż uważają, że "taka" fantastyka, to już nie fantastyka - przypominam jednak, że współczesne pozycje musiały na czymś wyrosnąć, więc czasem warto pochylić głowę w stronę klasyka... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz