wtorek, 13 czerwca 2017

111. Opowieść podręcznej - Margaret Atwood

Kocich łapek: 9
czytałam: 2 dni
tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
wydawnictwo: Wielka Litera
wydanie: I (28 kwietnia 2017)
cykl: -
gatunek: antyutopia/literatura współczesna
stron: 368
wersja: e-book/posiadam 
oprawa: miękka/lakierowana
ISBN: 9788380321717
cena z okładki: 39,90 zł
tytuł oryginalny: The Handmaid's Tale


 Gdy pojawił się serial o nazwie "Opowieść podręcznej" - żyłam jeszcze w błogiej nieświadomości, że oparty jest na motywach powieści o tym samym tytule. O ja naiwna! Gdzieś w okolicy 6 - może 7 - odcinka dowiedziałam się o książce. I nie czekałam na nic, pożyczyłam sobie (później znajdując PDF u siebie) - i zaczęłam czytać. I przyznaję się bez bicia, że przepadłam, zafascynowana, ale jednocześnie wstrząśnięta. To, co uważałam za serialową fikcję i rewelacyjny pomysł scenarzysty (tylko TROCHĘ mniej odbiegającego od absolutnego idola, czyli Twin Peaks) - okazało się być wersją papierową, wstrząsającą o wiele mocniej... 

 Ona nazywa się Freda. Żyje w Republice Gilead i jest Podręczną. Złamana, odziana w czerwień i biel, jest "nadzieją narodu" - i pozornie żyje w luksusie. W końcu, żyje w domu Komendanta i jego Żony i jej jedynym zadaniem jest urodzić dziecko. Raz dziennie może opuścić dom i wyruszyć na targ po zakupy. Jest pilnowana przez inną Podręczną, a wszelkie napisy zastąpiono obrazkami - Podręczne nie mogą czytać. Raz w miesiącu bierze udział w "rytuale" - czymś podobnym do gwałtu za, o ironio! zgodą i Fredy i Żony Komendanta i samego Komendanta, modląc się, by została zapłodniona. Bo tylko Podręczne będące w ciąży mają jakąkolwiek wartość w tym dziwnym świecie, w którym przyrost naturalny maleje. Ale Freda pamięta swoje poprzednie życie - i żyje w przekonaniu, że gdzieś tam dla niej jest nadzieja. Los jednak lubi kpić z takich osób. Ile Freda musi przecierpieć...? Tylko ona wie. 

 Ona - i my, jej milczący świadkowie tragedii.

 Gdy sięgałam po tą powieść, wiedziałam, czego mam się spodziewać. Fabuła serialu przygotowała mnie na to, co czekało na mnie w książce. Ale i tak mocno mną wstrząsnęła ta antyutopijna wizja świata. świata, w którym kult ciała, wolność słowa, kolorowe czasopisma, erotyka, książki czy kolory - wszystko to zostaje zakazane i porzucone, a na jego miejsce wchodzą cnoty, cisza, kolory przynależne od roli w społeczeństwie... Straszny świat. I Freda - ta, która żyje na granicy światów, pozornie kobieta złamana, ale jednocześnie płodna, zostaje zmuszona do wcielenia się w rolę Podręcznej. Jej jedynym zadaniem jest bycie zapłodnioną. Tylko zapłodnione, ciężarne Podręczne są czegoś warte - inne są wysyłane do "utylizacji". Co najsmutniejsze, matka Fredy... walczyła o podobny los dla swej córki. Może nie dosłownie, ale ze wspomnień narratorki wynika, że jej matka, podobnie jak wiele innych matek, chciało troski o płodne kobiety. Specjalnej - bowiem świat, w jakim rozgrywa się "Opowieść..." to świat, w którym ciąża jest cudem niezwykłym, a ludzkość stoi na granicy katastrofy. Ale czy na pewno? Dodatkowo dochodzi Republika Gileadu - dziwny, przerażający twór amerykański, który przejął władzę nad Stanami Zjednoczonymi i powoli rozszerza swe wpływy na cały kraj, nękając, tropiąc i mordując wyznawców innej niż katolicka (tak to odebrałam, nie bić) religii. No właśnie - to ważne. Tu wszystko uzależnione jest od religii. Powitanie i odpowiedź, "pranie mózgu" kobietom, pozbawienie ich wszelkich praw i zredukowanie do roli albo "Podręcznej" albo "Żony", albo "Marty" czy "Cory" albo "Gospożony" - czyli tylko do roli pomocy w domu, służącej, tła dla mężczyzny. Bolesny to obraz.

 Nie wiesz, komu zaufać. Podręczna, która dziś wychodzi z tobą po zakupy, by cię "pilnować" - jutro może zostać zastąpiona. Twarz, którą ledwo widzisz dziś pod skrzydłami chroniącymi twoje lico, jutro może należeć do kogoś innego. najdrobniejsze nieposłuszeństwo jest karane - boleśnie i brutalnie. powieszenie czy lincz - to nic niezwykłego. W pewnym momencie można się przyzwyczaić! Wszak o taki świat wielu niegdyś walczyło... świat bez przemocy, bez erotyki, bez brzydoty... Ale jednocześnie gdzieś tam istnieje czarny rynek, miejsce, w którym niedozwolone jest dozwolone. Burdele, papierosy, alkohol, narkotyki, czasopisma, kosmetyki, książki... tylko trzeba wiedzieć, jak szukać. Gdzie jest granica, za którą można uciec.

 Przyznaję bez bicia, że wizja Republiki Gilead, obrazu, jaki zaserwowała nam Margaret Atwood - to wizja przerażająca. Zła i zmuszająca do refleksji. Wspomnienia Fredy - te aktualne i te przeszłe - mieszają się z sobą i zatracana jest granica między rzeczywistością. Nie wiemy, w którym momencie kobieta opowiada o tym, jak się jej żyje, a o tym, jak była łamana, co przeżywała, czy jak żyła przed wprowadzeniem tego dziwnego "tworu". Ale to wciąga. Wciąga okrutnie, strasznie i robi się solidną przestroga przed tym, jak mogą zachowywać się radykałowie religijni, jeśli dojdą do władzy... Wizja straszna i przerażająca. 




 Bohaterowie... o bohaterach to mam mieszane uczucia. Freda momentami bowiem mnie denerwowała, miałam wrażenie "lalkowatości" z jej strony, takiej sztuczności i sztywności, ale później dochodziła do mnie całość sytuacji. To, gdzie Freda żyje, w jakim miejscu. Każdy gra tu swoją rolę - niezależnie od siebie. Freda, Nick, Komendant czy nawet Żona - każda osoba jest tylko marionetką w tym dziwnym, ponurym spektaklu, w jakim znalazła się przez przypadek. Nie da się postaci scharakteryzować więc jakoś klasycznie - nie są one papierowe. Patrząc przez pryzmat całości... 

 No cóż. Nie powiem, to powieść, którą trzeba przeczytać, by zrozumieć. Emocje, jakie towarzyszą lekturze, są często skrajne, często gwałtowne. I zaskakują. Zdecydowanie. Ta powieść zbudza emocje. A zakończenie... cóż. Zakończenie wbija w fotel. Tyle powiem. Dlatego - osobiście gorąco polecam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz