piątek, 16 grudnia 2016

30. Déjà vu - Jolanta Kosowska


Kocich łapek: 6
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Novae Res
cykl: -
stron: 304
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2013)

tytuł oryginalny: -




 Wenecja!
 Miasto kanałów, gołębi, zabytkowej architektury, gondoli i... masek! Kto bowiem, gdy padnie słowo "Wenecja" nie będzie miał skojarzeń z maskami, z tym słynnym karnawałowym elementem, za którym chowa się... wiele. Czasem może za wiele...?


 Tym razem pani Déjà vu
Rafał zaczyna się więc przeobrażać. Te zmiany niebezpiecznie narastają z każdą stroną powieści. Trudno stwierdzić, co lub kto powoduje te zmiany, ważne jest jednak to, że wszystko ma swoje konsekwencje…
Déjà vu" to nie romans, ale i nie thriller, ale współczesna opowieść o miłości, o zatraceniu się, o klątwie i o ludziach. I choć — przyznaję się — czytało mi się ją wyjątkowo ciężko (nie lubię pamiętników jako formy pisarskiej po prostu, a tu tego było sporo), to jednak warto było mi się przebić do ostatniej strony. Z fabularnego punktu widzenia ma w sobie pewien smaczek, trochę rozmyty przed czytającym, jakby za mgłą, ale gdy się już człowiek w to wgłębi, gdy zacznie poznawać historię związku Ani i Marco, podróżować z nimi w głąb Wenecji i rodzinnych tajemnic... Zacny ród, pewien obraz i klątwa rzucona przez banitę, miłość piękna, ale i tragiczna, która może trafić się każdemu z nas. A zresztą, co ja będę zdradzać? ;) Sami sięgnijcie, bo warto. Wenecja nie jest tu cukierkowa i baśniowa, znana z widokówek i romantycznych filmów — ta Wenecja jest tajemnicza, oszukuje, zwodzi i mąci w głowie.
 No dobrze, powiecie, tyle o fabule — a co z bohaterami? No... to tu troszkę będzie mniej zachwytu, a więcej rozczarowań.
 Rafał Wroński — stateczny mężczyzna, ogarnięty i poukładany. Nauczyciel etyki zawodowej dla studentów medycyny. Powinien więc być poważny, opanowany i trzeźwo, wręcz racjonalnie, "męsko" spoglądający na świat. Momentami odnosiłam wrażenie, że taki jest, ale kiedy zaczynał opisywać kolory i kwiaty, albo miejsca... stawał się miękki, rozlazły. Taka ciapa. Zbyt kobiecym okiem zdawał się wszystko momentami opisywać, i to odbierało mu trochę realizmu w moich oczach. Ale to jeszcze pikuś. Najbardziej... drażniła mnie para Ani i Marco. I przyznaję się uczciwie i szczerze, że zwyczajnie... miałam momentami oboje chęć udusić. Ona — cierpiętnica. On — bóstwo. Jakim cudem się sparowali, nie wiem, wiem, że momentami miałam dosyć obojga.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz