Kocich łapek: 6
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Novae Res
cykl: -
stron: 304
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2013)
tytuł oryginalny: -
tytuł oryginalny: -
Wenecja!
Miasto kanałów, gołębi, zabytkowej architektury, gondoli i... masek! Kto bowiem, gdy padnie słowo "Wenecja" nie będzie miał skojarzeń z maskami, z tym słynnym karnawałowym elementem, za którym chowa się... wiele. Czasem może za wiele...?
Tym razem pani Jolanta Kosowska zabiera nas właśnie do Wenecji. Choć może "zabiera" to troszkę za szerokie pojęcie tego, co z czytelnikiem dzieje się w trakcie czytania "Déjà vu". My po prostu zostajemy rzuceni w sam środek wydarzeń.
Całość zaczyna się dość niewinnie. Oto bowiem Rafał wraca z emigracji do kraju, wynajmuje mieszkanie, podejmuje pracę jako nauczyciel etyki zawodowej i... zaczyna się z nim dziać coś niepokojącego. Początkowo zmiany są niezauważalne, ale im dalej w las, tym więcej drzew. Z twardo stąpającego po ziemi faceta zamienia się w kogoś odmiennego, dziwne i nie do uzasadnienia emocje, jakie odczuwa, obrazy, jakie widzi i świat, jakiego nie znał, zaczynają w nim dochodzić do głosu. Czyżby Rafał zwariował...? Zaczyna znać najdrobniejsze detale życia poprzednich mieszkańców, a jednocześnie wciąż uczy studentów medycyny etyki... Nigdy ich nie spotkał, zna tylko z opinii przyjaciół, znajomych i studentów, którzy się z nimi spotykali, a mimo to wkracza w ich życie i odnajduje się w nim... jakoś. Rafał zaczyna się więc przeobrażać. Te zmiany niebezpiecznie narastają z każdą stroną powieści. Trudno stwierdzić, co lub kto powoduje te zmiany, ważne jest jednak to, że wszystko ma swoje konsekwencje…
"Déjà vu" to nie romans, ale i nie thriller, ale współczesna opowieść o miłości, o zatraceniu się, o klątwie i o ludziach. I choć — przyznaję się — czytało mi się ją wyjątkowo ciężko (nie lubię pamiętników jako formy pisarskiej po prostu, a tu tego było sporo), to jednak warto było mi się przebić do ostatniej strony. Z fabularnego punktu widzenia ma w sobie pewien smaczek, trochę rozmyty przed czytającym, jakby za mgłą, ale gdy się już człowiek w to wgłębi, gdy zacznie poznawać historię związku Ani i Marco, podróżować z nimi w głąb Wenecji i rodzinnych tajemnic... Zacny ród, pewien obraz i klątwa rzucona przez banitę, miłość piękna, ale i tragiczna, która może trafić się każdemu z nas. A zresztą, co ja będę zdradzać? ;) Sami sięgnijcie, bo warto. Wenecja nie jest tu cukierkowa i baśniowa, znana z widokówek i romantycznych filmów — ta Wenecja jest tajemnicza, oszukuje, zwodzi i mąci w głowie.
No dobrze, powiecie, tyle o fabule — a co z bohaterami? No... to tu troszkę będzie mniej zachwytu, a więcej rozczarowań.
Rafał Wroński — stateczny mężczyzna, ogarnięty i poukładany. Nauczyciel etyki zawodowej dla studentów medycyny. Powinien więc być poważny, opanowany i trzeźwo, wręcz racjonalnie, "męsko" spoglądający na świat. Momentami odnosiłam wrażenie, że taki jest, ale kiedy zaczynał opisywać kolory i kwiaty, albo miejsca... stawał się miękki, rozlazły. Taka ciapa. Zbyt kobiecym okiem zdawał się wszystko momentami opisywać, i to odbierało mu trochę realizmu w moich oczach. Ale to jeszcze pikuś. Najbardziej... drażniła mnie para Ani i Marco. I przyznaję się uczciwie i szczerze, że zwyczajnie... miałam momentami oboje chęć udusić. Ona — cierpiętnica. On — bóstwo. Jakim cudem się sparowali, nie wiem, wiem, że momentami miałam dosyć obojga.
Niestety, ale ich jako bohaterów jakoś nie potrafiłam kupić. Marco, który jest elastyczny i potrafi się dopasować do każdej sytuacji, pomaga studentom, jest wykładowcą, kumplem, towarzyszem do picia i wyprawy rowerowej... Gdzie się taki chował, ja się pytam, bo, kurde, jakoś nigdy nie trafiłam na takiego chłopa! Tak niemożliwie elastycznego. A ona...? Ona to szara myszka dla mnie, która w swojej empatii się zagubiła kompletnie, chce dla wszystkich dobrze, angażuje się, pomaga... Stop, dość! Dziewczyno, pobudka, otrząśnij się, żyj swoim życiem, swoimi sprawami, bądź egoistką! Aż chciałam nią miejscami potrząsnąć. Choć muszę przyznać, że czasem, jak opisywała miejsca, sytuacje, ludzi — czytałam z jakimś uśmiechem na twarzy, w ostatecznym rozrachunku wciąż dając jej szansę. W końcu... co mi szkodzi, i tak życie obeszło się z nimi nie najmilej...
Podsumowując, to książka intrygująca, wciągająca i nie do końca rzeczywista, pokazująca nie cukierkowość, ale trochę obdarte z baśniowości życie. I to mi się podoba, że możemy poznać odwrotne strony medalu, nie tylko te piękne i czarowne, ale i te troszkę brzydsze. Trzeba jej poświęcić nieco więcej czasu, skupić się i wyciszyć... ale warto. Efekty są... interesujące!
Za możliwość recenzji tego egzemplarza z piękną dedykacją - dziękuję samej autorce! :)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz