Czerwone słońce - Część pierwsza I-II
Czerwone słońce - Część pierwsza III
IV
Musiała
na wszystko patrzeć, sama się do tego odruchowo, w instynkcie
macierzyńskim zmuszała, chociaż wolałaby zapaść się w
ciemność. Nie widzieć nic, nie czuć nic. Nie czuć na sobie
przytłaczającego ją ciała, przeszywającego ją bólu i
upokorzenia. Odrętwiały policzek wbity został w błoto tak, że
przekrzywiona głowa skierowana była wprost na obraz płonącego
domu, którego pożar rozświetlał wszystko wokół. Nie mogła
ruszyć powykręcanymi ramionami bez spazmu bólu ginącego wśród
całego zgiełku jaki miała w głowie. Raz po razie zaciskała zęby.
Jej rezygnacja przerodziła się w nagły atak desperacji, gdy
wyprowadzili jej ukochanego w worku na głowie i z nożem przy szyi.
Jeszcze raz spróbowała się wyrwać, jednak cios w głowę po
wyrzuconym wśród obrzydzającego ją sapania przekleństwie
pozbawił ją sił i oszołomił.
Usłyszała gdzieś śmiech,
ujrzała, jak zdejmują mu kaptur...
Potem
oszalała. Na swoje szczęście nie miała później czasu, by to
spokojnie przemyśleć, z początku wszystko działo się w jej
głowie w zwolnionym, sennym, otępiającym rytmie. Ujrzał ją,
szarpnął się wściekle jak zwierzę, jednak kroku nie zrobił nim
nóż przy jego gardle rozerwał skórę. Jej synek, jej malutki,
kilkuletni synek wybiegł z jakiejś dziury w stronę ojca, czemu to
zrobił, czemu! Wśród śmiechu, złapany, zakręcił się w czyichś
rękach i z dzikim piskiem wrzucony został w ogień, z piskiem,
który przewiercił jej uszy i serce. Wydarła się w potężnym
jęku. I to właśnie wtedy oszalała.
Gdyż
wraz z tą chwilą ciało na jej plecach opadło bezwładnie, a na
skórze poczuła ciepłą, lepką substancję, słodkawy zapach
zatkał jej nozdrza. Oprawca zsunął się z niej bez słowa w błoto,
które szybko się zaczerwieniło przy jego głowie. Nie minęło
jedno tchnienie a drugi, czekający w kolejce, zakręcił się wokół
własnej osi, rozłożył ręce i ujrzała jeszcze jedno jego oko,
zmartwiałe w niemym pytaniu, gdyż drugie zniknęło wraz z połową
twarzy zdartej niemal do kości.
Nieporadnie
zerwała się na nogi nie czując nawet rąk, przeszła kilka kroków
i osłabiona straciła równowagę, runęła z powrotem w błoto.
Jednak nieograniczony żal i przerażenie kazały jej zerwać się
znowu, po czym zataczając się potruchtała przed siebie. Ktoś
wołał ją, słyszała to w głowie. Jeszcze tylko moment nim dotrze
do brzegu. Nawet nie wskoczyła do wody, tylko potknęła się zaraz
przy skraju kanału i wtoczyła się po skarpie w jego odmęty. Ulga
nie przyszła od razu, minęła chwila nim ciecz wdarła się do jej
płuc, zdusiła ją, spotęgowała wszystkie przeżyte zdarzenia w
gniotącym uścisku paniki. Instynkt samozachowawczy zmusił ją
jeszcze do szarpania się z przeraźliwym uściskiem wody zanim
przyszło zbawienie i przestała czuć cokolwiek.
Znowu
im się wymknął. Tyle dni kolejnych poszukiwań nim zdobyli
informacje o kryjówce Cierpkiego, nazywanego tak nawet przez
złapanych bandytów z powodu tego, że nieprzyjemny, cierpki uśmiech
ponoć nigdy nie schodził mu z twarzy. Czy to sam prowadził
kolejnych straceńców do zbrodni, czy cierpiał niedole wygnania
poza cywilizowany świat. Musieli złapać i ukrzyżować kilku z
jego ludzi, zanim jeden z nich wyśpiewał wszystko jak należy.
Metodę mieli skuteczną; kneblowali i przywiązywali złapanych do
krzyża a ten, zamiast stawiać, kładli na ziemi. Niezwykle prosty
sposób oparty na wyborze: albo szybka śmierć, albo pozostawienie
skazańca na los insektów, padlinożerców i drapieżników. Taki
krzyż chowali w ustronnym miejscu, by nikt skazańca nie oswobodził,
a czasem dla szybszego zwabienia „kata” zostawiali na skazańcu
kawałek mięsa tak nadgniłego, że nawet po kilkukrotnym
przesmażeniu by go nie tknęli. Śmierć poprzez powolne stanie się
pokarmem dla insektów i gryzoni przekonała jednego z nich do
wyśpiewania miejsca obozu Cierpkiego. I gdy w końcu znaleźli stary
magazyn zastali tylko dwóch bandytów pilnujących dobytku. Na tyle
zatwardziałych, że nawet nie próbował czegokolwiek z nich
wyciągnąć, także, by nie zabierali czasu, zawiśli obaj pod
stropem.
I wtedy Cierpki sam
naprowadził ich na swój trop. Gdy oznaczali na mapie miejsce
magazynu, by potem wrócić do niego i wynieść wszystko, co cenne,
przez szarugę dnia, ledwo co widoczny na tle rdzawych, ciężkich
chmur pojawił się dym wydobywający się zza rzędu drzew
oznaczającego zapewne kiedyś miedzę, dawno temu, gdy okoliczne
uprawy dojrzewały w słońcu. Kto wie, co tu kiedyś uprawiano.
Rzepak? Żyto? Kukurydzę? Teraz musieli ostrożnie podążyć za
dymem, by z jednej strony nie wpaść w żadną dziurę pełną
błota, z drugiej nie poszarpać sobie ubrań na bezlistnych mimo
wczesnej wiosny, poskręcanych krzakach. Po drugiej stronie miedzy
krajobraz nie zmienił się; morze krzaków zdawało się nie mieć
końca. Za to już jak na dłoni widzieli schowane wśród drzew
obejście oraz źródło dymu – płonący dom, kolor tak żywy, że
aż nierealny w jednolitym otoczeniu. I właśnie kierując się w
tamtą stronę trafili na miejsce kolejnej zbrodni.. Za pomocą
systemu znaków migowych znanych tylko swojej drużynie rozstawiał
ją wokół całego zajścia. W trakcie rozstawiania starał się nie
zwracać uwagi na rozgrywającą się przed ich oczami scenę gwałtu,
nic nie mogło go wytrącić z zimnego planowania.
Niestety
Krasnego wytrąciło.
Za
szybko! Nie byli jeszcze gotowi, nie zlokalizowali jeszcze wśród
tej rzezi samego Cierpkiego, gdy Krasny - na widok mordu dokonanego
na mężczyźnie oraz dziecku - wypalił. Dosłownie wypalił.
Pierwszy strzał z jednorazowej, chałupniczej dwururki roztrzaskał
głowę gwałcicielowi, drugi strzał zmiótł twarz przyglądającemu
się mężczyźnie. Krasny był zbyt dobrym strzelcem by chybić. I
najwyraźniej zbyt dobrym człowiekiem, by przeżyć. Nie czekając
na resztę i na przygotowanie ataku wybiegł za uciekającą kobietą,
próbując ją zatrzymać, uspokoić. W tym momencie Cierpki
zlokalizował się sam drugi raz oszczędzając im fatygi. Niczym
cień wysunął się zza węgła płonącego domu, żelazny bagnet w
jego dłoni zagłębił się w brzuchu zaskoczonego Krasnego. Potem w
piersi, drugi raz, trzeci, nim wszyscy wyskoczyli za strzelcem a sam
Cierpki padł trzepnięty prętem w głowę przez Szczura - ale nadal
żywy. Ostatni z bandytów, całkowicie zdezorientowany od momentu
pierwszego wystrzału, nadal stał otępiały i z rękoma
podniesionymi do góry obserwował co się dzieje.
Zwrócił najpierw
swoją uwagę w kierunku Krasnego, przy którym klęczała już jego
siostra, Magda, jak i czwarty z jego ludzi, zwalisty mężczyzna,
którego postura mogłaby zwiastować niezmącony spokój; ale który
mimo to był człowiekiem niezwykle nerwowym i podejrzliwym.
Zdradzały go ciągle poruszające się oczy i wciąż przygarbiona
sylwetka. Znał się jednak na medycynie, toteż to, że pokręcił
głową po krótkim zbadaniu ciała, mówiło wszystko. Przez moment
zapadła tak złowróżbna cisza, że słyszał dokładnie każdy
trzask ognia. Szczur, nie zważając na to wszystko, cucił
Cierpkiego. Swój pseudinim zawdzięczał niezwykle oślizgłemu
charakterowi zahaczającemu niekiedy o bycie psychopatą, przez co
tak długo nazywano go szczurem, że uznał to za komplement; w końcu
były to przebiegłe i sprytne stworzenia potrafiące przetrwać w
każdych warunkach. Wrażenie to potęgowały liczne skaryfikacje na
jego ciele, zupełnie, jakby za ich pomocą chciał utrwalić
zadawany sobie ból. Jednakże przestrzegał prawa i był niezwykle
skuteczny jeśli chodziło o dosadne traktowanie wroga. W walce i po
niej.
-
Ty bydlaku! Wstawaj, słyszysz?! Nie zrobisz tego, nie możesz!
Wstawaj! Co robisz?
Głos
dziewczyny klęczącej nad zwłokami brata brutalnie przerwał tę
ciszę. Wściekłość wymieszana z rozpaczą głęboko wdarła się
w jego uszy. Pamiętał jak Magda i Michał razem zaciągnęli się
do jego grupy, oboje młodzi, oboje nierozłączni. Brat i siostra.
Było to widać od razu – te same kasztanowe włosy, ten sam nawyk
ciągłego, jakby nerwicowego ruchu – nawet jak leżeli to każde z
nich musiało przynajmniej kiwać stopą - te same szare oczy. Teraz
jednak oczy Michała były zamknięte, jego ciało sztywniało w
bezruchu. Praca najemnika stworzyła im wielkie możliwości. Zapewne
dlatego powoli robili się przekonani o swej nieśmiertelności,
lekko traktując niebezpieczeństwo. Takich tracił najszybciej.
Dopiero po chwili zorientował się, że ostatnie pytanie Magda
kierowała w stronę zwalistego Łukasza, gdyż ten zaczął ściągać
buty zmarłego. Po tym pytaniu jednak zawahał się i skierował
wzrok na swojego dowódcę.
- To dobre buty.
Wymamrotał,
wpatrując się z wyczekiwaniem. Tak samo jak i reszta - nawet
Cierpki, już ocucony, dołączył do wszystkich ze swoim ironicznym,
wyzywającym uśmiechem. Czekali na jego decyzję.
Wszystko
wokół wydało mu się obce, surrealistyczne. Te wyczekujące
twarze, po których skakały cienie od ognia, zapach krwi i
spalenizny w powietrzu, mokre, chlapiące błoto pod stopami. Jakby
był w zupełnie innym miejscu. Jakby wokół nie walały się
zwłoki. Nieznacznie skinął głową.
-
Ale buty zostaw. - Dodał nie mogąc się do tej jednej rzeczy
zmusić. Musieli wykorzystać wszystko. Szabrowanie zwłok bywało
często sposobem na to, by samemu nimi się nie stać. Podszedł do
człowieka, który nadal stał z rękoma w górze, chociaż te
trzęsły mu się już ze zmęczenia.
-
Zdejmij kurtkę.
Rozkazał
i spojrzał mu w oczy. W odpowiedzi usłyszał cichy bełkot i ujrzał
nienaturalnie rozszerzone źrenice. Naćpany, najwyraźniej grzybami.
Pewnie wszyscy byli naćpani. Ciszę powtórnie przerwał głos
dziewczyny, tylko tym razem łkający, ledwo słyszalny. Szarpnął
mężczyznę, odwrócił go i zaczął ściągać jego kurtkę.
Tamten znowu zaczął bełkotać, z rezygnacją i bezwolnie pozwalał
na wszystko. Jakby go to nie dotyczyło. Gdy coraz bardziej docierała
do niego śmierć towarzysza i całe to zajście, cała ta masakra,
zaczął narastać w nim gniew na widok tej obojętności,
wykluczenia się z tego, co zaszło. Wściekle popchnął bandytę w
stronę ognia, mocno, wepchnął go w środek żaru. Wtedy tamten się
ocknął, wrzasnął przeraźliwie, wrzask ten jednak został szybko
stłumiony gdy but docisnął głowę do płomieni. Coś w nim
puściło, przygniatał go nogą nie zważając na to, że tamten
wykręcał ręce próbując ją złapać, szarpał się bezgłośnie,
że smród palonego ciała docierał już do głowy. Zdjął stopę
dopiero, gdy uświadomił sobie, że ta cała boli go już od gorąca.
Tamten skwierczał już tylko, syczał, konwulsyjnie powykręcany.
Szczur w tym czasie oglądał zęby Cierpkiego.
-
Złote zęby moje! - Wykrzyknął do reszty, chwycił Cierpkiego za
nogę i złamał ją z trzaskiem.
-
Wreszcie się obudziłeś, tak. - Uśmiechnął się na widok
zdezorientowanej wściekłości na jego twarzy. - Nigdzie nie idź,
dobrze?
Zaczął
iść w stronę kolejnych trupów by przejrzeć ich uzębienie, ale
jego zdenerwowane mamrotanie mówiło wszystko o skutkach tych
poszukiwań. W końcu dotarł nawet do nadpalonych zwłok, wyciągnął
je za nogi, odwrócił w swoją stronę.
-
No, ten przynajmniej od razu odsłania zęby, tak, odsłania. -
Powiedział sam do siebie i ostrożnie, by się nie poparzyć, zerwał
nadtopiony kawałek policzka zasłaniający nieco uwydatnioną przez
spaloną skórę szczękę.
-
Nikt nie chodzi do dentysty, nie, i jak wtedy się kończy? - Złapał
za jego szczękę oraz kość nosa by kłapać nadpaloną głową w
rytm wypowiadanych słów. - Nie chodziłem do dentysty, nie, i tak
skończyłem!
Przywódca
najemników, stojąc obok, odwrócił od tego głowę, nie mogąc już
słuchać głosu Szczura. Ale był świadom, że najgorzej byłoby w
takim momencie okazać nerwy. To mogło być zaraźliwe. Złapał
oddech i pokuśtykał ku Krasnemu. Przykucnął przy nim by nałożyć
kurtkę na głowę martwego.
-
Szefie, niedaleko stąd coś słyszałem.
Łukasz
nie wyglądał na zbyt rozgarniętego ale były to tylko pozory.
Wyróżniał się świetną spostrzegawczością, niejeden raz
wyciągał wszystkich z kłopotów dzięki temu.
-
Sprawdź to. Ale nie sam.
Złapał
dziewczynę za ramiona i odwrócił ją ku sobie. Ta przestała łkać,
ale spuściła wzrok ku ziemi.
-
Magda, spójrz na mnie. Jesteś nam potrzebna, musisz pójść z nim
i sprawdzić te hałasy, rozumiesz? Bez ciebie sobie nie poradzimy.
Spójrz na mnie. Słyszysz?
Powoli
podniosła głowę i pokiwała nią. Wiedział, że w ten sposób
pomoże jej dojść do siebie. Musi poczuć, że to nie ona
potrzebuje pomocy, ale inni od niej, musi za pomocą obowiązku
ogarnąć się i uporządkować. A może i on wmawiał sam sobie, że
jest potrzebny, by od tego wszystkiego nie zapaść się do środka,
nie oszaleć? Chyba nie o wszystkim dobrze było myśleć.
-
Nie pójdzie przecież sam, prawda?
Dodał
jeszcze, już łagodniejszym tonem. Wstali wszyscy, powtórnie
pokiwała głową. Wzrok miała wbity gdzieś w przestrzeń, ale
reagowała. To był dobry znak. Poklepał ją jeszcze po ramieniu.
-
Idźcie i uważajcie. Magda! Skup się. Pamiętaj, że jesteś
potrzebna.
Odprawił
oboje i mimo zmęczenia podszedł w końcu do ostatniego
pozostawionego przy życiu bandyty. Ten uśmiechnął się nieco
żarłoczniej. A może to tylko refleksy ognia tak tańczyły na jego
twarzy?
-
Pewnie spodziewasz się, że będę mówić?
-
Nie, Cierpki. Nie spodziewam się, że będziesz mówić.
Przybliżył
się do niego by móc dokładniej przyjrzeć się jego twarzy.
-
Spodziewam się, że będziesz krzyczeć.
Odsunął
się od niego z obrzydzeniem i dał znak głową Szczurowi, że pora
na przygotowania. Po czym wreszcie mógł usiąść, tak jak stał, w
błocie, pozbawiony sił. Zeszła cała adrenalina, poczuł znużenie,
wstręt do wszystkiego wokół.
A
poniedziałek dopiero się zaczynał.
-
To tutaj. Słyszałem jak ktoś zasuwał ten właz.
Powoli
dochodziła do siebie podczas skradania się w stronę studzienki
kanalizacyjnej. Wsparła się kilka razy na towarzyszu, ale w końcu
odzyskała równowagę, żal i rozpacz zamieniana była na
wściekłość. Zemści się. Plan zemsty już powoli kiełkował w
jej sercu. Tamci nie żyli, ale to nie oni przywiedli jej brata pod
ten dom, nie oni stali za tym wszystkim. Powoli ta myśl dawała jej
siłę by nie pogrążyć się w zatraceniu, by złagodzić
cierpienie. W jej głowie narastała myśl będąca środkiem
przeciwbólowym, ratunkiem w tej chwili.
-
Słuchaj. Przygotuj granat. Odsunę właz, jeśli dam znak, to
ciepniesz wgłąb. Słyszysz?
Wyszeptał
do niej, w odpowiedzi pokiwała głową i sięgnęła do torby
opasanej wokół talii po prowizoryczny ładunek. Przygotowała się,
zamarła w napięciu. Obserwowała powoli odsuwaną płytę oraz
dłonie czekając na rozkaz, skupiona przez chwilę tylko na tym
zadaniu.
Z
zaledwie lekkim szmerem płyta w końcu otworzyła widok na drabinkę
i tunel, z którego buchnął w nich odór zgnilizny. Kompletnie
białe, ślepe oczy wbiły w nią z dołu swoje spojrzenie. Zanim
zdążyła cokolwiek zrobić wzrok ten przeszył ją i całkowicie
sparaliżował.
Przyglądał
się jak Szczur powoli piłował kark Cierpkiego. Tamten rozczarował.
Nie krzyczał, tylko zaciskał usta w tym samym uśmiechu, uśmiechu,
który powoli wytrącał go z równowagi. "Chory skurwysyn“ -
pomyślał. Zdawał się czerpać przyjemność nawet z własnego
bólu. Ale i ten uśmiech powoli zamierał, twarz stawała się coraz
bledsza, powieki opadły. Szczur jeszcze jakiś czas piłował,
zdając się być ucieszony tą pracą. Zapewne sam byłby jednym z
celów poszukiwań, nie gorszym od Cierpkiego wariatem i
zbrodniarzem, gdyby nie to, że mógł się realizować zgodnie z
prawem i jeszcze czerpać z tego zyski. Poczuł jak coś podchodzi mu
do gardła, ale pusty żołądek wytworzył jedynie niesmak w ustach
i poczucie zgagi. Napiłby się. Tak bardzo by się teraz napił. Co
on właściwie tu robił? Taplał się w wielkim szambie, ot co
robił. Niczym niezmącona ręka sprawiedliwości tropił kolejnych
wykolejeńców w pracy pozbawionej końca. Przewalał tylko ludzkie
śmieci ze sterty na stertę w morzu odpadków niczym perwersyjny
krewny Syzyfa. I oblepiony tymi odpadkami coraz bardziej przypominał
to, co miał usuwać. Pachniał już tylko trupem, żył tylko
trupem. Stracił nawet jedyną kobietę, jaką kochał i jaka
najpewniej kochała jego. Ona sama nie odeszła do normalnego życia
w mieście, tylko współpracowała z nim, zanim dopadła ją obsesja
jednego zlecenia i wszystko się rozpadło, zapędziła się w
wielomiesięcznym polowaniu gubiąc po drodze przyjaciół i
towarzyszy. Otaczali ją już tylko desperaci liczący na szybki
zysk, bo sama, będąc niesamowicie skuteczna i wychodząc bez
szwanku z wszelkich problemów, ciągnęła za sobą fatum śmierci
dla reszty. Stała się przechodniem, a ludzie obok niej pojawiali
się i znikali.
Nie
wiedział już nawet, czy tęsknił za nią, czy nie chciał jej już
nigdy spotkać.
-
Burmistrz dba o nas, tak, dba, nie uważasz? Nie płaci za ciebie
całego, tak, nie całego, tylko za głowę. Troszczy się o to byśmy
nie nadźwigali się za bardzo, tak.
Słuchał
tych słów wypowiadanych przez Szczura do odpiłowanej głowy, którą
ten podniósł za włosy by patrzeć prosto w martwe już oczy.
Słuchał ich całkowicie wyłączony z tego co się dzieje. Wstał
dopiero gdy usłyszał za sobą kroki. Wracali. Oboje cali i zdrowi,
Magda nawet zdrowsza niż kilka chwil temu. Ale nie byli sami,
prowadzili ze sobą przerażonego, trzęsącego się ciągle starca.
Ciemne plamy na łysinie wskazywały na kiepski stan zdrowia, sam
mężczyzna zaś ciągle patrzył albo w ziemię, albo na kilkuletnią
dziewczynkę idącą obok niego. Marchewkowo-włosą, z zaciętymi
ustami, zaś w jej twarzy było coś nietypowego. Dopiero po chwili
dotarło do niego co - dziewczynka była ślepa, białka oczu
całkowicie pozbawione były źrenic. Wzdrygnąłby się normalnie na
ten widok, ale wśród otaczającej go jatki czuł się znieczulony,
zobojętniały.
- Kto to?
Zapytał
jednocześnie ponaglając gestem Szczura, by nie bawił się głową
tylko ją spakował. Przyjrzał się starcowi, który nerwowo
rozglądał się wokół. Ten wyłapał to spojrzenie i uznał, że
to od niego oczekuje się odpowiedzi.
-
Schowaliśmy się na widok tych... gdzie oni są? Córka, wnuk? Albo
nie, nie chcę tego wiedzieć... Zdążyłem zabrać Dolores i się
schować.
- Dolores?
-
Tak nazwała ją moja córka gdy ją znalazła, bo bardzo
przypomniała jej jedna piosenkarkę, spodobało się jej to imię...
Przerwał
i zaczął znowu się rozglądać z coraz większą rozpaczą i
rezygnacją w spojrzeniu. Dolores wpatrywała się co chwilę w inne
osoby, chociaż „wpatrywała“ było złym słowem w jej
przypadku; odwracała powoli głowę od jednej postaci ku drugiej
jakby wiedziała, gdzie kto stoi. Wszyscy przysłuchiwali się
rozmowie; poza Szczurem, który mamrocząc coś pod nosem wpychał
głowę do starej lodówki turystycznej.
-
Znalazła? To nie jej dziecko?
-
Nie, proszę pana. To wszystko było dziwne. Dolores błąkała się
po okolicy, sama, takie małe dziecko! Nie chciała powiedzieć skąd
jest, co się stało, a nawet jak ma naprawdę na imię. Mówiła, że
zapomniała.
-
Nie mów mi „proszę pana“. Mam na imię Adam, Adam Zejer.
- Dobrze... Adamie.
Starzec
zamilknął i spuścił wzrok z powrotem na ziemię, najwidoczniej
rezygnując z obserwowania okolicy. I zapominając by samemu się
przedstawić. Ciszę przerwał Szczur, podchodząc zarówno z lodówką
turystyczną w rękach jak i ze szczerym uśmiechem.
-
Zapakowane, szefie, tak, truposzek ładnie sobie leży w lodzie, tak
tak. Chodźmy stąd, tak, chodźmy, zostaw dziadka i ślepaka i
chodźmy, tak...
-
Truposzkiem będzie każde ciało, więc śmierć bliższa dziecku,
nie dziadkowi, gdy duch już dojrzał.
Zanim
zorientowali się, że słowa te wypowiedziała Dolores, starzec
uciszył ją od razu wyszeptując „cicho bądź“ oraz stanowczym
gestem, w którym jednak było znacznie więcej strachu niż złości.
-
Plecie co jej na język przyjdzie... takie są dzieci, wybaczcie jej.
-
Co z nią jest?
-
Ona chora, jak my wszyscy, ale się nie ujawnia to u niej, nie...
Adam
wyczuł, że starzec coś ukrywa z wyraźnym przestrachem, a i nie o
to pytał, czy dziecko było skażone. Wyczuł jednak, że nie ma
najmniejszego sensu, by naciskać na ten temat, że nic to nie da.
Skupił się za to na Dolores, ta odwróciła głowę w kierunku
Szczura.
-
Nie mów tak, nie! Szefie, zostawmy tę małą wiedźmę i niech tak
nie gada, nie!
- Szczurze, ale ona
milczy...
Adam
przerwał mu wyraźnie zaskoczony jego reakcją.
-
Co? Wmawiacie mi, tak, wmawiacie, że jestem szalony! Jak ktoś ma
być szalony, tak, szalony, to to ma być Szczur, tak. Nikt inny. A
weźcie się wy wszyscy...
-
Dosyć!
Adam
przerwał mu kompletnie zirytowany już wszystkim. Tym razem powoli
puszczały mu nerwy, miał serdecznie dosyć całego tego dnia.
Marzył o tym by być daleko stąd. I o kąpieli. Starzec stał
całkowicie blady, Dolores się uśmiechała.
-
Posłuchaj, starcze. Nie mamy całego dnia. Nie mam pojęcia, co się
tu wyrabia, ale nie możecie tutaj zostać.
-
Muszę tutaj zostać. Tutaj została moja rodzina, młody człowieku.
Muszę pochować zięcia, skoro tylko jego wypatrzyłem- odpowiedź
była nieoczekiwanie twarda i pewna siebie. - Ale Dolores nie może
zostać. To nie miejsce dla niej. Nie wśród tych wszystkich... Ktoś
przeżył?
Te
słowa dodał już ciszej, bez takiej siły woli.
-
Nie. Zabiliśmy wszystkich. Co do jednego.
-
Dziękuję.
Adam
nigdy jeszcze nie słyszał jednego z „magicznych słów“
wypowiedzianego z taką mieszanką szczerości i nienawiści. Zebrali
się wokół niego już wszyscy. Szczur z głową, Łukasz, Magda,
starzec, Dolores. Kolejna decyzja, tym razem znacznie poważniejsza.
Nie miał pojęcia jak bardzo.
-
Pochowaj rodzinę i tego tam... przykrytego kurtką. To nasz
przyjaciel. Był dobrym człowiekiem, nie zasłużył na bycie
padliną. Jak nie znajdziesz na to sił to wciągnij go chociaż do
ognia... i zabierzemy Dolores.
- Ale szefie...
-
Cicho, Szczurze. Dziecko chcesz zostawić? Mało ci trupów?
Warknął na niego,
usłyszawszy w odpowiedzi mamrotanie pod nosem. Starzec pokiwał
bezwiednie głową. Magda przestała stukać palcami o udo i
odetchnęła ciężko, jakby z ulgą.
-
Ostatni wysiłek...
Starzec
wyszeptał sam do siebie.
-
Obyś zaznał dobrego odpoczynku... Łukasz, weź ją na barana, nie
chcę zostawać w tym miejscu ani minuty dłużej.
Dolores
spojrzała na zwalistego mężczyznę, potem na starca wyczekując
jego reakcji. Ten nachylił się nad nią i pocałował ją w czubek
głowy.
-
Idź, dziecko.
Słowa
te wypowiedział już głosem głuchym, oddalonym, pogodzonym
całkowicie. Dolores zasmuciła się, ale przytaknęła zanim Łukasz
podniósł ją zwinnym jak na swoje gabaryty ruchem i posadził na
karku. Adam dał znak Magdzie, by poszła pierwsza, sam zaś, nie
oglądając się już na starca, ruszył za nią; cały pochód
zamknął, za plecami Łukasza, Szczur, kiwając na boki lodówką
niczym grzechotką oraz wciąż mamrocząc coś sam do siebie. Nikt
się już nie oglądał, wszystkim udzieliła się atmosfera jak
najszybszego odejścia z tego miejsca kaźni. Przyszły też
zmęczenie i nerwowość, co było najważniejszym sygnałem do
powrotu do cywilizacji. Adam powoli, już po pierwszych krokach,
zaczął czuć, że jest obserwowany, mrowienie z tyłu głowy
narastało. Obejrzał się tylko raz by natrafić spojrzeniem na
białka bez źrenic. Te wpatrywały się w niego intensywnie. Ale jak
mogły się wpatrywać? Przecież była niewidoma. Otrząsnął się
z tego absurdalnego wrażenia i przyśpieszył kroku.
Kolejny
raz wyszła poza membranę Pola Źródłowego. Obraz rozkwitł nagle
rozpędzając pojęcia i dźwięki. Obraz niestały, kręcący się
poprzez barwy i aury tak, że czuła, nie zaś widziała wydarzenia.
Obumierające struktury drzew, uderzenie strumienia protonów, pieśń
matek opłakujących swe dzieci, niemożliwa do powtórzenia bez
pękniętego serca, zanurzenie w jeziorze metanu, cień goniący
światło, poczucie gęstości tak wielkiej, że rozrzucała jej
myśli z powrotem ku sobie jakby były najpierw rozpierzchnięte we
wnętrzu kuli. Spojrzenie jej zmieniało się co chwilę, raz
widziała ciepłem, innym razem stawiała dotyk na strunach. W jej
głowie krążyło imię, imię niewyrażone literami tylko poczuciem
- nie wizerunkiem - istot i przedmiotów. Hypatia. Krzyki kobiety.
„Biblioteka
płonie! Płonie!“
Nie
krzyki, myśli, coś, co działo się poza widzeniem. Żal, wielka
aura żalu.
„Biblioteka
płonie...“
Strach.
Strach w ciele tej kobiety, która ją przyzwała, przerwała podróż.
„Uciekaj“.
Nie
jej słowa, nie tamtej. Przekaźnik, była przekaźnikiem i
jednością.
„Uciekaj!“
Barwa
nienawiści rozlała się w skorupach morderców zanim podróż
rozpoczęła się na nowo wywołana imieniem. Kodem imienia. Najpierw
„Dolores". Krótki przeskok i ucieczka z miejsca bólu po
wejściu w inną świadomość. Niezamierzenie, bezwładnie zostawiła
w niej ziarno nakreślając obraz, malując go w tej świadomości.
Kolejne wezwanie, kolejny kod.
„Dolor“.
Światło rozbłysło w jej głowie, kontury kształtów i cząsteczek
zapachu wypełniły ją w całości. „Dolor“. Kolejny przystanek
w odwiecznej podróży. Znała myśl tego kwiatu. Zakoska. Czuła
zgromadzoną w niej niechęć i podziw zarazem. Odbijała swój
moment jak w lustrze. I znowu poczucie zagrożenia.
„Uciekaj!“
Ale
dziewczynka jaką była nie rozumiała tego. Nie odbierała. Zakoska
zaznaczała się swym zapachem coraz mocniej w jej aurze.
„Uciekaj, na co
czekasz!“
Zrozumiała
- groźba nie dotyczyła wzywającej, ale wezwanej i tkwiła w
kompletnie innym miejscu. Ból w głowie wybuchnął znienacka, obraz
zniknął zapełniony ciemnością. Słyszała głosy, nieodległe,
nie będące echem i kodem. Konkretne głosy uwarunkowane w języku.
Była znowu w swojej przestrzeni.
-
To ta... bądź cicho.
Utleniony
etanol. Skąd to wiedziała? Wspomnienia uderzały odpowiedziami na
oślep w zapomnieniu ogólnym. Poddała się temu nie tylko z powodu
bezradności. Czuła, że taki był plan, gdziekolwiek mieli ją
zabrać. Plan, którego przyczyną był skutek. Zmieniła się w
ludzki foton obierający drogę na podstawie przyszłego wyboru, by
móc później wymazać wszystkie zbędne ścieżki.
Tak
miało być.
Śnił.
Leżeli wszyscy w izbie jednego z domów w Złotych Ogrodach. Dziwna
nazwa dla kawałka ziemi zapełnionego jednorodzinnymi domkami, w
połowie zrujnowanymi. Ale było to bezpieczne, otoczone miejsce,
niedaleko składów. Chociaż się obudził, to czuł, że zrobił to
nadal we śnie. Patrzył na sznur postaci przechodzących przez izbę
niczym cienie. Z przodu młoda para, niemalże nastolatkowie, drobna
blondynka i chłopiec z włosami schowanymi pod czapką, biło od
nich wrażenie śmiechu, radości. Zaraz za nimi tęgi, ale nie gruby
mężczyzna z uporem i uwagą w sobie, każdy jego krok naznaczony
był odpowiedzialnością. Dalej kolejny, nieco wątły, przeraźliwie
blady, odcinający się od tamtej trójki brakiem munduru, mimo to
pewny siebie. Za nim kolejna para, nieco dojrzalsza. Człowiek z
oczami jak zwierzę, niepokojący, obok niego kobieta, oboje z takimi
samymi wisiorkami na szyjach. Dalej kolejna kobieta, nieco już
starsza, emanująca spokojem i dobrocią w równym stopniu, co idący
obok niej następny mundurowy, duży, wielki wręcz chłop z pogodną
twarzą. Dla kontrastu z torbą na ramieniu podążał za nimi niski
człowiek z oszpeconą twarzą, podziurkowaną jakby po ospie. Za nim
jeszcze dwóch żołnierzy dźwigających ciężkie toboły i na
końcu ona. Dolores. Już nie dziecko, ale dorosła, dojrzała
kobieta. Rude włosy opadały na mundur, mimo ślepoty szła
uzbrojona, pewnym krokiem.
Widział,
jak wokół tego pochodu zalegają cienie, zbliżają się, ogarniają
wszystkich, wyciągają czarne macki w ich stronę. Chciał ją
ostrzec, zawołać, ale zanim to zrobił odwróciła się i położyła
palec na ustach.
Będę
ich pamiętać. Przeżyję ich wszystkich.
Wszystko
nagle zniknęło. Obudził się naprawdę, cały spocony. Rozejrzał
się po izbie pozbawionej jakiegokolwiek wyposażenia, powiódł
wzrokiem po leżących pokotem towarzyszach. Nie było wśród nich
Magdy, niemal tydzień temu odesłał ją z Dolores do burmistrza.
Miała zadbać by dziewczynka znalazła miejsce w sierocińcu, a sama
oderwać się od ciągłych polowań, wypraw i bezdroży. Niech
odpocznie, wrócą po nią za kilka dni. Każde z nich potrzebowało
odpoczynku, ale ona w najwyższym stopniu. Musiał dbać o wszystko,
rozważnie szafować siłami swych ludzi. Mimo to ogarnął go
niepokój. Cicho podszedł do jednego z leżących, sprawdził tętno.
Żył. Absurdalne poczucie, że leżą wokół niego zwłoki minęło.
Wymacał nóż, przygarnął go do siebie, oparł się o ścianę
przy oknie i wyjrzał na zewnątrz z poczuciem, jakby ciemność ze
snu nadal otaczała ich wszystkich. Blade światło lampy przy
chronionej bramie tylko potęgowało mrok wokół, mrok nocy
pozbawionej blasku gwiazd i księżyca. Jak takie małe światełko
miało zwalczyć tak wszechobecną ciemność, obronić ich
wszystkich? Czuł się, jakby to światło było niczym pierwiastek
dobra w otaczającym ich wszystkich świecie, dobra tak
przytłoczonego, że migoczącego ledwie. Jak człowiek mógł dalej
żyć, istnieć, gdy wyrządzono tyle zła? Jak mógł się od tego
odciąć i jakby nic nie zaszło budzić się, jeść, pracować,
rozmawiać? Tak wiele razy był bliski poddania się i nie wtedy, gdy
walczył, tylko wtedy, gdy tej walki brakowało. I to poddania się
ostatecznie. Tak wielu czekało na niego po drugiej stronie.
Czasem
przyzywali go, gdy tylko zamykał oczy. Ich cienie opasywały jego
głowę, tuliły go do siebie, szeptały mu do ucha. „Odpocznij.
Odpocznij". Szturchnął nogą bagaże z nadzieją, że coś w
nich brzdęknie, że znajdzie się jakaś butelka, jednak nadaremno.
Wiedział
już, że tej nocy nie zaśnie. Oparty o framugę okna czuwał do
rana wypatrując pierwszych oznak niedalekiego, rdzawego świtu.
-
To były naprawdę dobre buty.
-
Wiem. - Odpowiedział Łukaszowi ze spokojem.
-
Moje buty ocierają mi stopy. A on ich już nie potrzebował. Gdybym
mógł coś zrobić... ale już ich nie potrzebował.
-
Wiem. Nie musisz się tłumaczyć.
Adam
uspokoił towarzysza. Dobrze go znał i wiedział, że chociaż miał
rację z tymi butami, to nadal męczyły go wyrzuty sumienia, że tak
się zachował przy Magdzie. Poklepał go po ramieniu na uspokojenie
i rozejrzał się dookoła. Buty. Taki drobiazg, a ciągle
przypominał mu niedawne zajście. Uporczywie nachodziła go myśl
czy nie powinni zabrać ciała, pochować je... czy nie skończyło
jak żer. I dziwne zachowanie Magdy, jej stan. Zostawiona wraz z
Dolores coś w sobie kryła, czuł to. Napięcie uwidaczniało się
na tle jej spokojnego, zrezygnowanego zachowania.
Nie
dawało mu to spokoju.
Świt
wydał mu się nieco jaśniejszy niż zwykle. Niebo zaś sprawiało
wrażenie bardziej szarego niż czerwonego. W pewnym momencie był
wręcz przekonany, że gdzieś daleko słyszał niosące się w
porannej ciszy kwilenie ptaka. Ciszę tę przerwał Szczur, złośliwie
popędzając Łukasza do marszu.
-
No dalej, dalej, nie zostawaj w tyle, tak, nie zostawaj! Świat jest
pełen trupów, tak, jeszcze znajdziesz jakieś buty!
-
Lepiej butów szukać, niż być świrniętym i w dżiny wierzyć!
Adam
obejrzał się na obu pytającym wzrokiem. Szczur się nieco
skrzywił, ale nadal rozbawiony, Łukasz triumfalnie się uśmiechnął.
-
A bo szefie, tak, słyszałem taką historię... że jest taka
butelka, że jak się ją znajdzie, tak, to w środku dżin siedzi i
życzenie spełni...
Adam
przyjrzał mu się uważniej czy nie robi sobie znowu żartów.
Wprawdzie w różne rzeczy ludzie wierzyli, a i Szczur nie należał
do osób będących kanonem normalności, ale dżin?
-
Dżin w butelce? Też słyszałem. To tego się przypadkiem nie pije?
A, ten dżin... pamiętam. Ale to miały być trzy życzenia, nie
jedno.
-
Tutaj? Aż trzy? Wszędzie są braki, tak, a on myśli, że aż trzy
życzenia dostanie. - To jak Szczur pokiwał z powątpiewaniem głową
jeszcze bardziej wprawiło go w niepewność, czy ta cała rozmowa
toczona jest na poważnie, czy chcą go nabrać. Ale miał dobry
humor, nocne mary odeszły w nicość tego ranka, więc postanowił
kontynuować zaciekawiony całą tą historią. Zazwyczaj Szczura nic
nie interesowało poza obowiązkami.
-
I co, gdybyś znalazł tego dżina to o co byś go poprosił?
-
Ja? O to, by być burmistrzem, tak, burmistrzem.
-
A ty, Łukaszu?
-
Myślałem o... darujmy sobie o czym myślałem, ale Szczur mnie
przekonał. Być burmistrzem, na obiad jadać kurczaka...
-
A ja bym go o to nie poprosił, stracone życzenie. Może za to
wytrzasnąłby mi skądś butelkę wina. - Adam zdawał się być w
coraz lepszym humorze.
-
Wina? Zamiast być burmistrzem?
-
Łukaszu, spójrz na nas. Myślisz, że nawet dżinowi udałoby się
zrobić kogoś z nas burmistrzem?
Zaśmiali
się obaj, Szczur zaś przybrał nieco obrażoną minę, jakby
rzeczywiście w dżina wierzył i cała ta rozmowa była wręcz czymś
na miarę obrazy religijnej. Zostało ich trzech, ale wybierali się
jedynie do oznaczonej wcześniej kryjówki Cierpkiego, zabrać co
cenniejsze rzeczy by potem wrócić do miasta, odnowić siły. Jeśli
Magda się nie pozbiera to będą musieli znowu rekrutować. Ilu to
już było? Magda i Michał dołączyli niedawno, a już mógł
stracić nie tylko jego, ale i ją. Rzadko kto przetrwał dłużej. A
wtedy już i tak z czasem był stracony. Jak Róża... Z tych myśli
wyrwał go kolejny śmiech Szczura.
- Szefie, patrz! Stary
znajomy!
Skierował
wzrok we wskazanym kierunku. A więc byli już za fabryką straszącą
rzędami zardzewiałych, nigdy nie użytych samochodów, jednego Opla
za drugim, dziesiątek, o ile nie setek maszyn, które zakończyły
swą podróż nim zdążyły je rozpocząć, na wylocie z miasta
upstrzonym dla przestrogi głowami złapanych przestępców.
Ponabijanymi na pręty z wyrwanego skądś ogrodzenia. Złote Ogrody
jak i magazyny mieli dawno za sobą, całą zachodnią,
ufortyfikowaną stronę miasta, gdzieś niedaleko dobiegał do niego
szum rzeki na moment przed łączeniem się z kanałem. Stare,
nieliczne żurawie portowe odcinały się powoli na tle jaśniejącego
nieba.
Głowa
patrzyła się wprost na niego. Cierpki. Oczy miał już wyjedzone
przez larwy, skóra twarzy zaczynała cuchnąć. Musieli go nabić
jeszcze wieczorem te kilka dni temu wśród innych. Doskonałe
ostrzeżenie: jeśli jesteście mu podobni to nie zbliżajcie się do
miasta. Martwe oczy. Same białka, jak u Dolores. Wzdrygnął się i
zatrzymał zaniepokojony, z poczuciem, że powinien wrócić,
sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Irracjonalny lęk jednak
powoli uległ rozsądkowi. Otrząsnął się z tego zaniepokojenia,
zwłaszcza, że dzień był pogodny, wiatr nie przynosił zbyt dużej
ilości pyłu, wręcz orzeźwiał. Podobno pogoda miała się powoli
poprawiać, bardzo powoli, lecz z każdym rokiem zbliżała się do
znośnego stanu. Rozejrzał się wokół. Poskręcane na prętach
pnącza wypuszczały kilka pąków. Kwiaty! Jak mógł wcześniej
tego nie zauważać? Wprawdzie roślinność zieleniła się coraz
bardziej, nieśmiało pokonując brunatno-czarną dominację barw,
ale nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na taki luksus natury, jakim
są kwiaty i ich kolory. Na to, że to wraca. Zapewne już dawno
świat wokół odżywał, a on tego nie zauważał pogrążony coraz
głębiej w całym tym obłędzie, jaki przyszło mu dzielić z
resztą. Może więc nie było tak źle, może dookoła świat był
coraz lepszy, tylko oni, wykluczeni z tego, czyściciele najgorszych
zabrudzeń, coraz mniej potrafili sami się doczyścić.
Wszystko
szło ku lepszemu, nie było się czym martwić. Otucha wlała się
do jego serca, najgorsze mieli za sobą. Wspomnienia ciemności,
duszności, morderczego mrozu odbierał już niemal wyłącznie jako
zamierzchłe czasy dzieciństwa; ale dopiero teraz, gdy przyszła
świadomość końca zleceń, gdy pojawiło się widmo odpoczynku
zaczął zwracać uwagę na zmiany w otoczeniu.
I
właśnie wtedy przybiegła Magda. Stłumione kroki nie odbijały się
echem gdy mijała hale fabryczne, ale miał zbyt dobrze wyszkolony
słuch by jej nie usłyszeć. Nawet Szczur spoważniał, wszyscy
odwrócili się w jej kierunku i podbiegli by ją złapać, niemalże
pozbawioną tchu. Zanim jeszcze się odezwała wiedział już, że
coś poszło nie tak.
- Porwali Dolores.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz