Kocich łapek: 5
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: 2003 (data przybliżona)
cykl: Zimowe Krainy
seria: -
kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
stron: 366
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka, lakierowana
ISBN: 8372982430
cena z okładki: 35 zł
tytuł oryginalny: Dragonshadow
Książki o smokach zawsze są dość interesującą opcją, jeśli chodzi o fantastykę. Inteligentne bestie, które albo są zagrożeniem albo pomocą... Nie ma co, ja to lubię. Ale co, jeśli mam przed sobą książkę, o której w zasadzie nie da się powiedzieć wiele, patrząc na okładkę? I której treść przyprawia o zawrót głowy - bo najwyraźniej już gdzieś coś było, jakaś część, ale my nie wiemy o niej nic? No cóż - dostajemy nie lada zagadkę...
Zanim słów kilka skreślę o fabule, poskarżę się na wydawnictwa, nie tylko Zysk i S-ka - wydano w Polsce tylko dwie części "Zimowych Krain". Właśnie ten tytułowy "Smoczy cień", który okazuje się... być drugim tomem, oraz "Zgubę smoków", pozycji, której nie miałam jeszcze okazji złapać w swoje łapki. Z czterech tomów okazuje się, że mamy tylko dwa, wydawnictwo nie zamierza tego naprawiać. I dzieje się tak w wielu wydawnictwach - wydano kilka tomów z całych serii, a później - szukaj wiatru w polu! Przoduje w tym wydawnictwo Amber, ale i inne nie są bez winy. Szkoda. Smutne to, jak się traktuje czytelników. I tak, wiem, zaraz podniosą się głosy, że zapewne tak się dzieje, bo dana seria nie wzbudza takich emocji, jak zakładano! Za to przerywanie jej w połowie z pewnością wzbudza. Chęć mordu...
No nic, zamarudziłam sobie, ponarzekałam, wiem, co mam szukać. Nie lubię czytać po angielsku, ale widać, będę musiała, bo historia mnie zainteresowała, ot co!
Do rzeczy.
Lord John Aversin zwany jest "Zgubą Smoków". Ten uczony człek poświęcił swe życie, by zabić kilkoro z gwiezdnych gadów, zagrażających ludzkości. W tym działaniu pomaga mu żona, obdarzona magią Jenny Waynest, która zna życie smoków lepiej, niż ktokolwiek inny. Szybko się jednak okazuje, że na świecie pojawiły się istoty o wiele groźniejsze od smoków - demony. Pochłaniające magię i duszę zarówno ludzi jak i smoków, stając się jeszcze potężniejszymi, a opętanych zamieniają w swych niewolników. Kiedy jeden z demonów porywa syna Johna i Jenny, nastoletniego Iana - Zguba Smoków musi zwrócić się do dawnego wroga, smoka Morkoleba Czarnego. Świadomi, że muszą połączyć swe siły, muszą odłożyć na bok dawne spory, by wygrać. A walka będzie toczyć się na niebie, na ziemi i w duszy każdego z nich...
Mówiąc szczerze, od momentu, gdy zaczęłam czytać "Smoczy cień", miałam w głowie mętlik. Bardzo dużo niezrozumiałych dla mnie sytuacji, miejsc i osób - natłok wręcz sprawiał, że męczyłam się z czytaniem, nie potrafiłam się skupić. Autorka w sposób bardzo niezręczny - że tak to nazwę - bawiła się konwencją świata dla siebie świetnie znanego, a dla czytelnika zupełnie obcego. Zupełnie nie rozumiałam, skąd się wzięła Ściana Nast, dlaczego John wyruszył w podróż w taki a nie inny sposób... Nagromadziło mi się pytań, na jakie nie mam odpowiedzi. Chyba właśnie najbardziej niezrozumiałą była wyprawa Johna na czymś, co w założeniu miało przypominać "helikopter" z opisów Da Vinciego - ale skąd on się wziął? Dlaczego i jak? To mi umknęło. Nie rozumiałam też subtelnego związku między Jenny a Morkolebem. Niestety, to jest problem związany z nieznajomością wcześniejszego tomu!
Ale mimo wszystko, było kilka elementów, które mi się podobały. Magia. Magia przedstawiona jest tu w sposób nader interesujący. Jest subtelna, łagodna, ale jednocześnie jeden, nieostrożny ruch może sprowadzić krzywdę na czarującego ale i na osobę postronną. O tym wielu autorów zapomina, więc akurat takie działanie zasługuje na duży plus. Również ciekawie pokazano same demony i sposób ich zachowania, niszczenia psychiki ofiary. To zasługuje na oklaski.
Całość książki jednak wciąż zostaje dla mnie w świecie nieco zbyt... obcym. A może też powodem był fakt, że czytałam z grypą i gorączką, więc nie mogłam do końca dobrze się rozkoszować czytaniem?
A teraz ciekawostka, która mnie niezmiernie zdumiewała przez całą lekturę. Smoki. Tak, te tytułowe bestie. Okazuje się, że w powieści są piękne, wielobarwne i z grzywami! No cóż. Nie ma co ukrywać, idea barwnego jak motyl i posiadającego lwią grzywę smoka był... interesujący. Więcej nie da się powiedzieć, bo smoki są groźne, samolubne i interesują się tylko sobą. O!
Bohaterowie... cóż. Przyznaję, że ci wydawali mi się papierowi i niespecjalnie rozbudowani. Ot po prostu, żeby byli, żeby się nazywało. Pozbawieni "pazura", nie ważne, czy to ludzie, czy smoki czy niziołki/gnomy. Zwyczajnie, brakowało mi czegoś... ciekawego w nich. Po prostu czytałam, nie zapamiętując niczego ważnego z nimi związanego. Kiepsko, co? Wiem. Ale teraz nie potrafię specjalnie nic powiedzieć. John to taki rycerzyna z legend, Jenny pozbawiona ikry kobieta a Morkoleb ogólnikowy. O całej plejadzie postaci drugoplanowych nie wspominając.
Okładka... nie powala. Brak mi tej grzywy i wielu barw smoków. Jasne, jest co sobie wyobrażać, ale nie powala na kolana.
Podsumowując: żeby dobrze zrozumieć tą część, trzeba przeczytać wcześniejszą. I wówczas zapewne wysnuje się poprawne wnioski. Książka nie jest zła, nie jest też powalająca na kolana. Jest przeciętnym przykładem RPG przeniesionego na karty powieści. Po prostu.
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: 2003 (data przybliżona)
cykl: Zimowe Krainy
seria: -
kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
stron: 366
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka, lakierowana
ISBN: 8372982430
cena z okładki: 35 zł
tytuł oryginalny: Dragonshadow
Zanim słów kilka skreślę o fabule, poskarżę się na wydawnictwa, nie tylko Zysk i S-ka - wydano w Polsce tylko dwie części "Zimowych Krain". Właśnie ten tytułowy "Smoczy cień", który okazuje się... być drugim tomem, oraz "Zgubę smoków", pozycji, której nie miałam jeszcze okazji złapać w swoje łapki. Z czterech tomów okazuje się, że mamy tylko dwa, wydawnictwo nie zamierza tego naprawiać. I dzieje się tak w wielu wydawnictwach - wydano kilka tomów z całych serii, a później - szukaj wiatru w polu! Przoduje w tym wydawnictwo Amber, ale i inne nie są bez winy. Szkoda. Smutne to, jak się traktuje czytelników. I tak, wiem, zaraz podniosą się głosy, że zapewne tak się dzieje, bo dana seria nie wzbudza takich emocji, jak zakładano! Za to przerywanie jej w połowie z pewnością wzbudza. Chęć mordu...
No nic, zamarudziłam sobie, ponarzekałam, wiem, co mam szukać. Nie lubię czytać po angielsku, ale widać, będę musiała, bo historia mnie zainteresowała, ot co!
Do rzeczy.
Lord John Aversin zwany jest "Zgubą Smoków". Ten uczony człek poświęcił swe życie, by zabić kilkoro z gwiezdnych gadów, zagrażających ludzkości. W tym działaniu pomaga mu żona, obdarzona magią Jenny Waynest, która zna życie smoków lepiej, niż ktokolwiek inny. Szybko się jednak okazuje, że na świecie pojawiły się istoty o wiele groźniejsze od smoków - demony. Pochłaniające magię i duszę zarówno ludzi jak i smoków, stając się jeszcze potężniejszymi, a opętanych zamieniają w swych niewolników. Kiedy jeden z demonów porywa syna Johna i Jenny, nastoletniego Iana - Zguba Smoków musi zwrócić się do dawnego wroga, smoka Morkoleba Czarnego. Świadomi, że muszą połączyć swe siły, muszą odłożyć na bok dawne spory, by wygrać. A walka będzie toczyć się na niebie, na ziemi i w duszy każdego z nich...
Mówiąc szczerze, od momentu, gdy zaczęłam czytać "Smoczy cień", miałam w głowie mętlik. Bardzo dużo niezrozumiałych dla mnie sytuacji, miejsc i osób - natłok wręcz sprawiał, że męczyłam się z czytaniem, nie potrafiłam się skupić. Autorka w sposób bardzo niezręczny - że tak to nazwę - bawiła się konwencją świata dla siebie świetnie znanego, a dla czytelnika zupełnie obcego. Zupełnie nie rozumiałam, skąd się wzięła Ściana Nast, dlaczego John wyruszył w podróż w taki a nie inny sposób... Nagromadziło mi się pytań, na jakie nie mam odpowiedzi. Chyba właśnie najbardziej niezrozumiałą była wyprawa Johna na czymś, co w założeniu miało przypominać "helikopter" z opisów Da Vinciego - ale skąd on się wziął? Dlaczego i jak? To mi umknęło. Nie rozumiałam też subtelnego związku między Jenny a Morkolebem. Niestety, to jest problem związany z nieznajomością wcześniejszego tomu!
Ale mimo wszystko, było kilka elementów, które mi się podobały. Magia. Magia przedstawiona jest tu w sposób nader interesujący. Jest subtelna, łagodna, ale jednocześnie jeden, nieostrożny ruch może sprowadzić krzywdę na czarującego ale i na osobę postronną. O tym wielu autorów zapomina, więc akurat takie działanie zasługuje na duży plus. Również ciekawie pokazano same demony i sposób ich zachowania, niszczenia psychiki ofiary. To zasługuje na oklaski.
Całość książki jednak wciąż zostaje dla mnie w świecie nieco zbyt... obcym. A może też powodem był fakt, że czytałam z grypą i gorączką, więc nie mogłam do końca dobrze się rozkoszować czytaniem?
A teraz ciekawostka, która mnie niezmiernie zdumiewała przez całą lekturę. Smoki. Tak, te tytułowe bestie. Okazuje się, że w powieści są piękne, wielobarwne i z grzywami! No cóż. Nie ma co ukrywać, idea barwnego jak motyl i posiadającego lwią grzywę smoka był... interesujący. Więcej nie da się powiedzieć, bo smoki są groźne, samolubne i interesują się tylko sobą. O!
Bohaterowie... cóż. Przyznaję, że ci wydawali mi się papierowi i niespecjalnie rozbudowani. Ot po prostu, żeby byli, żeby się nazywało. Pozbawieni "pazura", nie ważne, czy to ludzie, czy smoki czy niziołki/gnomy. Zwyczajnie, brakowało mi czegoś... ciekawego w nich. Po prostu czytałam, nie zapamiętując niczego ważnego z nimi związanego. Kiepsko, co? Wiem. Ale teraz nie potrafię specjalnie nic powiedzieć. John to taki rycerzyna z legend, Jenny pozbawiona ikry kobieta a Morkoleb ogólnikowy. O całej plejadzie postaci drugoplanowych nie wspominając.
Okładka... nie powala. Brak mi tej grzywy i wielu barw smoków. Jasne, jest co sobie wyobrażać, ale nie powala na kolana.
Podsumowując: żeby dobrze zrozumieć tą część, trzeba przeczytać wcześniejszą. I wówczas zapewne wysnuje się poprawne wnioski. Książka nie jest zła, nie jest też powalająca na kolana. Jest przeciętnym przykładem RPG przeniesionego na karty powieści. Po prostu.
Okładka... nie powala. Brak mi tej grzywy i wielu barw smoków. Jasne, jest co sobie wyobrażać, ale nie powala na kolana.
Podsumowując: żeby dobrze zrozumieć tą część, trzeba przeczytać wcześniejszą. I wówczas zapewne wysnuje się poprawne wnioski. Książka nie jest zła, nie jest też powalająca na kolana. Jest przeciętnym przykładem RPG przeniesionego na karty powieści. Po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz