(Zdjęcie: kadr z filmu "Metropolis", 1927) |
Postanowiłem więc wziąć na warsztat zbiór opowiadań pod redakcją Huberta Orłowskiego "Gabinet figur woskowych", swym tytułem nie bez powodu nawiązujący do filmu o tej samej nazwie z 1924 roku, będącego przedstawicielem niemieckiego ekspresjonizmu w niemym kinie dwudziestolecia międzywojennego; może mniej znanego w swej niszy od klasycznego "Metropolis" w reżyserii Fritza Langa, jednak lepiej obrazującego, co możemy znaleźć w tym zbiorze.
Hubert Orłowski wyszukał bowiem figury woskowe niemieckiej literatury grozy dwudziestolecia międzywojennego, będącej (już jako impresjonizm) spadkobiercą, rozwinięciem ekspresjonizmu właśnie, zresztą w zakresie literatury w Niemczech zapoczątkowanego. Następnie poustawiał te figury w gabinecie książki w sposób pozwalający czytelnikowi na zróżnicowanie doświadczeń, jakże istotnych w impresjonizmie, stojących w nim ponad samą fabułą. Gdyż to właśnie odczucie, forma, subiektywna, często przerysowana narracja góruje tutaj nad realnością świata ukazanego. Orłowski w mistrzowski sposób przemieszał ze sobą utwory, w których dominuje sam język i jego forma, często niestety w sposób nieprzekładalny, co ogranicza pełnię wartości wybranych dzieł, z opowiadaniami posiadającymi wielowarstwową strukturę znaczeniową. Gdyż całość literatury grozy okresu Republiki Weimarskiej nie mogłaby zaistnieć bez tła tamtych czasów; tła podskórnego lęku na styku kryzysu, narastających nacjonalizmów, stawiania człowieka jako przedmiotu względem nauki z eugeniką na czele. Stąd obok siebie znalazły się utwory Kafki ("Kolonia karna", "Przemiana"), osadzone mocno w strachu przed budującym się systemem, skupiona na literackim obrazie "Słoneczna mara" Isolde Kurz czy pełne abstrakcji i groteski krótkie formy spod pióra Meyrinka ("Jak doktor Hiob Paupersum zaniósł swej córce szkarłatne róże", tytułowy "Gabinet figur woskowych", "Mózg, który wyparował"), jak i protoplastów grozy naukowej nawiązującej choćby do stylistyki "Wyspy doktora Moreau" autorstwa Wellsa - w postaci między innymi opowiadań Heima i Brittinga.
(Zdjęcie: kadr z filmu "Metropolis", 1927) |
Otrzymujemy menażerię mającą wspólny rdzeń. Wyraziste, oderwane często od przedstawienia wydarzeń, malowanie słowem, niekiedy ciężkie, upalne, duszące niczym skwar na letnim ściernisku, niekiedy zaś lekkie, uciekające w absurd. Wszystkie opowiadania są też wyjęte prosto z epicentrum mrocznego okresu w historii Europy, umiejscowione pomiędzy jednym koszmarem - pierwszej wojny, rozpadu tradycyjnego społeczeństwa, kontestowania porządku świata, a następnym - koszmarem nazizmu, faszyzmu, systemów wtłaczających ludzkie trybiki w swoją machinę. Widać w utworach zwłaszcza fatalizm, bezradność jednostki wobec rosnącego szaleństwa, wyobcowanie jej; samotność umysłu.
Nie znajdzie się tutaj prób straszenia czytelnika, mimo gatunku literackiego, samą historią, jej przedstawieniem. Narrator subiektywny spycha w cień narratora obiektywnego, a źródło wydarzeń schowane jest na dnie podświadomości. Nie jest to kolejna masówka w stylu współczesnego horroru. Prawdziwa groza tego zbioru kryje się w ludzkim umyśle, w horrorze realnym; epoki, która dawno przeminęła, jednak jej uniwersalne bestie wciąż czają się w nas, w społeczeństwach, gotowe wychynąć w sprzyjającym momencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz