wydawnictwo: Amber
data wydania: 9 września 2009
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka, lakierowana
ISBN: 9788325204181
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: My wicked enchantress
Romanse historyczne mają do siebie to, że są zwykle bardzo, ale to bardzo przewidywalne i oczywiste. Nie ma co ukrywać, książki będące stricte romansidłami nie wymagają od czytelników jakiejś szalonej inteligencji czy zdolności kojarzenia faktów - ot po prostu, lekka rozrywka między gotowaniem obiadu a zaśnięciem jeszcze przed pogodą przed wieczornym filmem. Nie inaczej jest z "Niegodziwą czarodziejką". Lekko, nieco infantylnie, odmóżdżająco...
Ona. W swoich snach (w zasadzie w jednym tylko śnie) - jest wielką i młodą damą, która nie myśli o swej przyszłości, bo pasjonuje się rysunkiem. Jest szczęśliwa wraz ze swą siostrą w szkockim zamku. Opływa w luksusu, nie brak jej niemal niczego - wszystko się zmienia, gdy jej siostra wyrusza pierwsza na piknik. Kayleigh jest świadkiem morderstwa swej jasnowłosej bliźniaczki,a sama cudem unika tego losu. Pech chce, że trafia do Ameryki, dokładniej do błotnistego Orleanu. Tu musi porzucić bycie damą a staje się złodziejką. Zasadza się jednak na nie ten cel, co trzeba. Los w takich wypadkach jest bardzo złośliwy- St. Bride postanawia zabrać małą złodziejkę z sobą, do swych włości. I jak to w takich sytuacjach bywa - rozpoczyna się romans. On chce z niej zrobić kochankę, ona się nie zgadza, ale wszyscy sądzą, że nią jest. Do tego jednak dochodzi przeszłość, która ściga naszą bohaterkę jak pies gończy. Kayleigh, nie wiedząc, komu ufa, naraża się więc na niebezpieczeństwo...
Dobra, drodzy moi. Mamy siedemnasty wiek, czas sztywnych gorsetów, niewolnictwa i bogactwa dzielonego ze skrajną biedą. I jak jestem w stanie to zaakceptować, łyknąć niemal jak młody pelikan rybkę, tak w przypadku "Niegodziwej..." coś mi po prostu nie pasuje. Wychowana w luksusach młoda dama nagle staje się zręczną złodziejką? Do tego St. Bridge - ten to dopiero kawał "tajemniczego bogacza" - przybywa do Ameryki, wykupuje podupadłą farmę i wchodzi w ryzykowną grę. Straught, kuzyn naszej domorosłej złodziejki, łączy tą dwójcę w sposób nieco nieoczekiwany - ona myśli, że z jej... hm, "panem" łączy ją przyjaźń, on zaś gnany chęcią zemsty i wykiwania St. Bridge'a zrobi wiele, by taką okazję wykorzystać. A że przy okazji nasza główna dwójca się w sobie zakochuje, to już inna inszość.
Bawiło mnie niezmiernie, jak główna bohaterka, niby poniżona i biedna, nagle znajduje się w luksusach - i buntuje się jak pięciolatka. Tupanie nogą i fochy, a do tego podsłuchiwanie? Nic trudnego! Do tego zwiewa, gdy ma ku temu każdą możliwą okazję, a nasz główny, oczywiście obłędnie przystojny "zimny drań", który uznał, że świetnym pomysłem będzie trzymanie jej jako służącej - co chwila ratuje ją z tarapatów. Do tego jest wyraźnie tajemniczy i znudzony światem luksusu i bogactwa. I, co oczywiste, będzie traktować zimno i z kpiną, na co ona się buntuje - i pojawia się chemia, która ich do siebie ciągnie. Dorzućmy do tego jeszcze nutę dziewictwa, z której St. Bridge się nabija (do czasu) - no serio? naiwne to i głupiutkie.
Dobra, drodzy moi. Mamy siedemnasty wiek, czas sztywnych gorsetów, niewolnictwa i bogactwa dzielonego ze skrajną biedą. I jak jestem w stanie to zaakceptować, łyknąć niemal jak młody pelikan rybkę, tak w przypadku "Niegodziwej..." coś mi po prostu nie pasuje. Wychowana w luksusach młoda dama nagle staje się zręczną złodziejką? Do tego St. Bridge - ten to dopiero kawał "tajemniczego bogacza" - przybywa do Ameryki, wykupuje podupadłą farmę i wchodzi w ryzykowną grę. Straught, kuzyn naszej domorosłej złodziejki, łączy tą dwójcę w sposób nieco nieoczekiwany - ona myśli, że z jej... hm, "panem" łączy ją przyjaźń, on zaś gnany chęcią zemsty i wykiwania St. Bridge'a zrobi wiele, by taką okazję wykorzystać. A że przy okazji nasza główna dwójca się w sobie zakochuje, to już inna inszość.
Bawiło mnie niezmiernie, jak główna bohaterka, niby poniżona i biedna, nagle znajduje się w luksusach - i buntuje się jak pięciolatka. Tupanie nogą i fochy, a do tego podsłuchiwanie? Nic trudnego! Do tego zwiewa, gdy ma ku temu każdą możliwą okazję, a nasz główny, oczywiście obłędnie przystojny "zimny drań", który uznał, że świetnym pomysłem będzie trzymanie jej jako służącej - co chwila ratuje ją z tarapatów. Do tego jest wyraźnie tajemniczy i znudzony światem luksusu i bogactwa. I, co oczywiste, będzie traktować zimno i z kpiną, na co ona się buntuje - i pojawia się chemia, która ich do siebie ciągnie. Dorzućmy do tego jeszcze nutę dziewictwa, z której St. Bridge się nabija (do czasu) - no serio? naiwne to i głupiutkie.
W którymś momencie robi się to naiwne do bólu i bardzo bardzo infantylne. Ale, jednocześnie, autorce udaje się pisać lekko, akcja do przodu gna błyskawicznie, więc "Niegodziwa.." okazała się książką na jeden dzień. Dosłownie. Naiwnie, głupiutko - ale szybko. Najwyraźniej to przepis na sukces. I romans. W jednym. Wiem, wiem, nie ma co liczyć na "Markizę Angelikę" - klasykę romansu historycznego, do dziś poruszającą moją wyobraźnie strojami i postacią dzielnej Angeliki. Ale nie jest też najgorzej. Nie ma tu nadmiaru słodkości i czułości, jaka zwykle wiąże się z romansami - jest tu to czytelnikom oszczędzone. Dodatkowym - chyba - plusem jest też wątek kryminalny, o ile tak można to nazwać. Intryga zawiązana jest dobrze, choć jeśli już poskładamy puzzle - mniej więcej w połowie książki - jej rozwiązanie jest zupełnie bez zaskoczenia i fajerwerków. Podobnie jak koniec powieści, ale... nie można mieć wszystkiego, prawda?
Postacie. Ojej. Idealna i kwiecista mowa głównej bohaterki drażni. Drażnią też jej maniery i zachowanie. Wszystko się jej należy? No jasne! Ale jednocześnie absolutnie nie chce niczego. Rozchwiana emocjonalnie osiemnastoletnia panna ;) Drażniła mnie i to wyraźnie. Za każdym razem, cokolwiek nie robiła... miałam wrażenie, że to królewna, której albo wszystko musi wyjść - albo zrobią to za nią inni. Nie wzbudziła mojej sympatii. St. Bridge również był sztampowym bohaterem - znudzony książę, który szuka zemsty. I nie bawi go nic, co nie jest związane z pewną dziewicą. Naprawdę? Nie ma innych charakterów dla wielkiej "love" głównej bohaterki? Chyba nie. ideał w każdym calu, aż do obrzydzenia - kojarzył mi się wciąż z Kenem. Chyba jedyna postać, która miała w sobie coś, co sprawiło, że uznałam ją za interesującą - to zły kuzyn. On mnie nie rozczarował. Postacie przewijające się w tle, a mające wnieść coś w historię, jakoś ją ożywić - wydawały mi się dziwnie papierowe i wymuszone zachowaniem. Zwłaszcza Katarzyna!
Okładka nie powala na kolana. Sztylet, pusty kieliszek i kawałek materiału mają sugerować niebezpieczeństwo, luksus i... nie wiem, co jeszcze niby. Chyba coś, ale mi to "coś" umknęło. Utrzymana w fioletowej tonacji nie przyciąga w żaden sposób uwagi i niknie w tłumie. Niestety.
Podsumowując - "Niegodziwa czarodziejka" to bardzo niewymagający romans pozbawiony słodyczy. Wartka i szybka akcja sprawiają, że czyta się błyskawicznie, jednak postacie nie zapadają w pamięć i drażnią. Jak na przerywnik czy wypełniacz nudnego dnia lub wieczoru? Super. Ale na dłuższą metę... nic nadzwyczajnego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz